czwartek, 30 listopada 2017

Ewolucja stadna


Hieronim Bosch, Chrystus dźwigający krzyż

  Człowiek jako zbiorowość, to nie jest piękne zwierzę. Społeczeństwa składają się w przeważającej liczbie z baranów. Naturalne jest dla tych społeczeństw poddawanie się władzy jednostek instynktownie dążących do władania. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś postanawia oświecić baranią część społeczeństwa mówiąc baranom prawdę o ich kondycji i mechanizmie utrzymującym je w podległości wobec władców. Przez takie działanie społeczeństwo nie staje się światlejsze, sprytniejsze, czy mądrzejsze, a jedynie zwiększa się jego nieufność wobec jego władców. W efekcie władcy zmuszeni są do stosowania coraz subtelniejszych środków przymusu, gdyż władza zawsze opiera się na przemocy, czasem bezpośredniej, zwykle jednak potencjalnej.

  Im subtelniejsze są metody kierowania stadem baranów, tym trudniej żyje się jednostkom niepodporządkowanym i rzeczywiście bardziej światłym. Im subtelniejsi i bardziej przebiegli muszą być władcy, tym stają się gorsi moralnie i tym cięższe staje się także życie baranów, które nie zdają sobie nawet sprawy, że muszą słono płacić za wiedzę darowywaną im przez naiwnych prometeuszów. Wiedzę, której do niczego nie będą w stanie wykorzystać, a która zawsze obróci się przeciwko nim.

wtorek, 21 listopada 2017

"Kto poznał świat, znalazł trupa" - część druga

  
Wyobrażenie uroborosa, De Lapide Philosophico, 1625

   Wciąż znajdujemy w świecie tylko trupa, bo komu miałaby być potrzebna do czegoś wiedza o tym, czym on mógłby się okazać naprawdę? Poza funkcjami jakie dla nas pełni – bo tylko poprzez wyobrażenie o jego funkcjach, możemy świat poznawać – pozostaje on w naszych oczach martwą materią. W najlepszym wypadku - wprawionym w ruch mechanizmem. Czy taka jest o nim prawda? Czy tylko do tego sprowadza się istota wszechświata – do jego dla nas znaczenia? Nikogo, albo prawie nikogo to nie obchodzi, ponieważ prawda pozostaje ważna jedynie ze względu na swoją przydatność dla naszej egzystencji. Gdyby jednak prawda miała stać w sprzeczności z przyjętym na tę egzystencję spojrzeniem, należałoby się jej wyrzec, wybierając użyteczne i wygodne kłamstwo.
   Być może poznanie prawdy o istocie wszechświata jest niemożliwe i z punktu widzenia jego użyteczności zawsze będziemy widzieli w nim tylko coś martwego, ewentualnie snując jakieś infantylne fantazje na temat jego podobieństwa do nas – jakby miał być żywą istotą, albo jakimś antropomorficznym bogiem, czy podobnym do człowieka, tylko większym od niego "organizmem" w skali makro… 
   Być może jest całkiem niemożliwa, z punktu widzenia grzyba wyrastającego na trupie, wiedza o tym, że zanim stał się on trupem, był istotą, która stanowiła coś więcej niż sumę jej składowych, poruszających się elementów.
  Można jednak spróbować skierować wzrok w stronę, gdzie widać tylko mgłę. I nie poznając - bo poznawanie jest zawsze określaniem i zabijaniem tego, co nigdzie się nie zatrzymuje i nie zamyka w prostych obrazkach, które jest w stanie wyświetlać sobie nasza prymitywna wyobraźnia – nie odpowiadając na żadne z pytań, wciąż zadawać kolejne. I przeskakując je nieustannie, zdziwić się nagle tym, że w tej mgle błysnęło, na mgnienie oka tylko, coś jak błyskawica mocnego i strasznego - coś, co kompletnie nieznane i niemożliwe.

niedziela, 19 listopada 2017

"Kto poznał świat, znalazł trupa"

Obraz Zdzisława Beksińskiego


"Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł trupa, świat nie jest go wart"
Ewangelia według Tomasza, tłum. Albertyna Szczudłowska-Dembska i Wincenty Myszor

   Wyobraźmy sobie rodzaj grzyba, który porasta usta martwego człowieka. Powiedzmy, że ma barwę niebieskawą z białymi akcentami. Trup zaś jest już wysuszony i w znacznym stopniu zmumifikowany, jednak grzyb na razie opanował w sposób widoczny tylko część jego ust. Gdyby ten grzyb mógł posiadać świadomość swojego istnienia, uznałby pewnie ludzkie zwłoki, dzięki którym żyje, za swój dom i za cały dany sobie świat. Trudno oczekiwać, że mógłby próbować powiedzieć coś o istocie tych zwłok, a co dopiero o tym, kim mógł być człowiek, do którego należały. Wyobraźnia grzyba, pomimo jego zakładanej przez nas inteligencji i świadomości, zapewne nigdy nie byłaby w stanie przedstawić sobie czym mógł być człowiek, którego zwłoki grzyb teraz zamieszkuje. Przypuszczalnie przedstawiałby sobie swój świat, czyli zwłoki, jako pewnego rodzaju pierwotną materię, której struktura byłaby dla niego kompletnie niezrozumiała i całkowicie odmienna od jego struktury. Gdyby jednak tłumaczył sobie w jakiś sposób swój świat i siebie samego, jego wizje budowane by były w oparciu o jego stosunek do owej pierwotnej materii, czyli wyobrażałby sobie na przykład, że zwłoki, czyli cały jego świat, są po prostu większym od niego grzybem, który na swój sposób żyje, a jego istnienie jest sensowne i celowe dla niego samego.
   Wobec świata, który jawi nam się jako dom, my - ludzie, podobni jesteśmy do tego grzyba. Myśląc w ten sposób możemy więc sobie przedstawić, że również nasze wyobrażenia o Wszechświecie, o czasie i przestrzeni są tylko pewnego rodzaju analogiami do tego, co stanowi podstawę naszego funkcjonowania, czyli np. do naszych zmysłów albo naszych zachowań. Świat jest, tymczasem, zawsze czymś innym, niż to, czym go widzimy i nigdy nie będziemy potrafili zobaczyć, ani tym bardziej zrozumieć tego, czym on jest naprawdę, poza naszym spojrzeniem. Widzimy bowiem tylko swoje własne treści na świat projektowane. Chyba należy to sobie wyobrażać tak, że samo istnienie świata już jest jakąś naszą projekcją, a więc nasze istnienie także nią jest. Kto więc te projekcje tworzy i czy w ogóle musi ktoś taki istnieć? A może są one czymś, co jedynie objawia nam się jako projekcja, podczas gdy stanowi coś w rodzaju pozbawionej przyczyny i celu twórczości samej w sobie? I nie istnieje tu ani twórca, ani proces. Wszystkie rzeczy, cały czas i przestrzeń, znajdują się natomiast w jednym miejscu, albo nie ma ich nigdzie, a jedynym co istnieje są same w sobie wizje zdarzeń.



poniedziałek, 13 listopada 2017

Beowulf i smok nihilizmu



John Howe, Beowulf and the Dragon


„ (...) Głowy okrywać
nie musisz mi, bo jeżeli umrę,
to on mnie już krwią sam pokryje,
zabierze me zwłoki krwawe i zje.
Będzie je żarł sam, bez żalu,
barłóg w bagnach splami, nie będzie
potrzeby troszczyć się o mój pogrzeb.
Poślij tylko, jeśli bój mnie porwie,
ten strój bitewny, co piersi mej strzegł,
Hygelakowi, dziedzictwo Hredla,
dzieło Welanda. Los idzie jak musi!”
(Beowulf, przekł.: Robert Stiller)

   To wszystko, o co się staramy, do czego możemy dążyć i zabiegać w życiu, są to rzeczy mające załatać wewnętrzną pustkę. Zdają nam się takie, bo wpojono w nas istnienie jakiejś cudowności pozaświatowej – transcendencji.
   Kultura - ten nasz zbudowany z kafli wyobraźni świat znaczeń - tłumaczyła człowiekowi od wieków, że są sprawy nieskończenie ważniejsze, niż to, co składa się na jego indywidualny los. Może było tak już wtedy, gdy pojawił się w mózgu hominida pierwszy błysk świadomości i idące za nim zdziwienie istnieniem? A może dopiero wtedy, gdy odkrył on konieczność śmierci? Tego nie wiemy.
   Możemy snuć hipotezy, że pierwsze wyobrażenia o istnieniu jakichś wartości przewyższających wartość życia samego w sobie, stanowiły odpowiedź umysłu na szok spowodowany samoświadomością i idącym za nią wrażeniem oddzielenia człowieka od ogromu świata zewnętrznego oraz przymusem wzięcia na siebie odpowiedzialności za swój los. Dzisiaj te wyobrażenia stopniowo ulegają rozpadowi. Coraz częściej dociera do nas myśl, że jednak nie ma spraw posiadających znaczenie bezwzględne, absolutne. Umarła więc idea wartości transcendentnej. W tym właśnie sensie - jak to ogłosił Nietzsche - umarł Bóg.
   Umarli zresztą wszyscy bogowie, jeśli bogów traktować jako nośniki wartości absolutnych (np. strażników jakichś praw bezwzględnych), a nie jedynie reprezentacje treści archetypowych.
   Wobec braku możliwości spełnienia swojego życia w realizacji jakiegoś mitu, będącego odbiciem idei wyższej, pozostaje dziś człowiekowi jedynie zabieganie o to, by przyjemnie, godnie i wygodnie, w poczuciu względnej sensowności (tylko względnej oczywiście, to znaczy łatwo łamliwej…) dożyć śmierci. Tylko, czy naprawdę, można powiedzieć, że takie życie na fundamencie nihilizmu może być godne istoty, którą przyjęło się uważać za wolną?
   Z tym ciężkim pytaniem na ramieniu czytałem „Beowulfa”, w pięknym tłumaczeniu Roberta Stillera z 2010 roku.
   Okazuje się, że pomimo częstych odwołań do „Wszechmogącego”, wartości absolutne nie występują w tym poemacie. Zamiast nich pojawia się coś zupełnie innego.
   Tym co odróżnia postać Beowulfa (tego dosłownie „Wilka Na Pszczoły") od wszystkich innych ludzi, jest jego nieustanna gotowość do ryzykowania wszystkiego. Jako wzorcowy heros, nie trzyma się kurczowo życia, skarbów, ani żadnych innych zdobyczy. Nie znaczy to, że nie jest dla niego ważne korzystanie z nich. Reprezentuje tzw. wartości arystokratyczne w rozumieniu pozytywnym, tak jak je widział Nietzsche.
   Z pewnością, nie ma w nim wiary w transcendencję, w jakieś wartości leżące poza człowiekiem. Wszystkie jego przygody wynikają z dążenia do chwały. Nie jest jednak ta chwała czymś, co miałby on odkładać na przyszłość, zbierać i budować z niej gmach swojego indywidualizmu, w którym mógłby potem osiąść, by do końca życia cieszyć się owocami zwycięstwa. Nie ma ona również nadejść dopiero w jakimś życiu pośmiertnym, o którym zresztą opowieść milczy. Brak tu jakiejkolwiek eschatologii - germańskiej, czy chrześcijańskiej - chociaż dzieło zostało spisane już w czasach po przyjęciu chrześcijaństwa.
   Nie jest też dla Beowulfa najważniejsza pamięć u potomnych. Chwała stanowi tutaj wartość, której doświadcza się za każdym razem w teraźniejszości i jest ona stanem nieodłącznym od czynu, który ją niesie. Stanowi jedną z "męskich uciech", którymi cieszyć się można tylko w ten sposób, którego dostępują nordyccy einherjerzy, to znaczy że jest związana z pewnego rodzaju ponadludzką kondycją, wynoszącą tego, kto jej dostąpił do udziału w rzeczywistości boskiej. Jej wyrazem i często powracającym motywem jest picie miodu i piwa przez wojowników zebranych w „miodowych salach”. Poprzez upajanie się trunkami - co stanowi symboliczną i zarazem realnie doznawaną komunię z sakralną rzeczywistością bogów - dokonuje się celebracja życia w teraźniejszości. Nie ma więc w tym piciu niczego zdrożnego. Wręcz przeciwnie, jest ono wyrazem siły i przekroczenia granicy miedzy tym co ludzkie, a tym co boskie. Koncepcję tę najlepiej obrazuje mit Walhalli, jako wzorcowej „miodowej sali”, gdzie bohaterowie nieustannie ucztują i walczą w towarzystwie bogów.