John Howe, Beowulf and the Dragon |
„ (...) Głowy okrywać
nie musisz mi, bo jeżeli umrę,
to on mnie już krwią sam pokryje,
zabierze me zwłoki krwawe i zje.
Będzie je żarł sam, bez żalu,
barłóg w bagnach splami, nie będzie
potrzeby troszczyć się o mój pogrzeb.
Poślij tylko, jeśli bój mnie porwie,
ten strój bitewny, co piersi mej strzegł,
Hygelakowi, dziedzictwo Hredla,
dzieło Welanda. Los idzie jak musi!”
(Beowulf, przekł.: Robert Stiller)
To wszystko, o co się staramy, do czego możemy dążyć i zabiegać w życiu, są to rzeczy mające załatać wewnętrzną pustkę. Zdają nam się takie, bo wpojono w nas istnienie jakiejś cudowności pozaświatowej – transcendencji.
Kultura - ten nasz zbudowany z kafli wyobraźni świat znaczeń - tłumaczyła człowiekowi od wieków, że są sprawy nieskończenie ważniejsze, niż to, co składa się na jego indywidualny los. Może było tak już wtedy, gdy pojawił się w mózgu hominida pierwszy błysk świadomości i idące za nim zdziwienie istnieniem? A może dopiero wtedy, gdy odkrył on konieczność śmierci? Tego nie wiemy.
Możemy snuć hipotezy, że pierwsze wyobrażenia o istnieniu jakichś wartości przewyższających wartość życia samego w sobie, stanowiły odpowiedź umysłu na szok spowodowany samoświadomością i idącym za nią wrażeniem oddzielenia człowieka od ogromu świata zewnętrznego oraz przymusem wzięcia na siebie odpowiedzialności za swój los. Dzisiaj te wyobrażenia stopniowo ulegają rozpadowi. Coraz częściej dociera do nas myśl, że jednak nie ma spraw posiadających znaczenie bezwzględne, absolutne. Umarła więc idea wartości transcendentnej. W tym właśnie sensie - jak to ogłosił Nietzsche - umarł Bóg.
Umarli zresztą wszyscy bogowie, jeśli bogów traktować jako nośniki wartości absolutnych (np. strażników jakichś praw bezwzględnych), a nie jedynie reprezentacje treści archetypowych.
Wobec braku możliwości spełnienia swojego życia w realizacji jakiegoś mitu, będącego odbiciem idei wyższej, pozostaje dziś człowiekowi jedynie zabieganie o to, by przyjemnie, godnie i wygodnie, w poczuciu względnej sensowności (tylko względnej oczywiście, to znaczy łatwo łamliwej…) dożyć śmierci. Tylko, czy naprawdę, można powiedzieć, że takie życie na fundamencie nihilizmu może być godne istoty, którą przyjęło się uważać za wolną?
Z tym ciężkim pytaniem na ramieniu czytałem „Beowulfa”, w pięknym tłumaczeniu Roberta Stillera z 2010 roku.
Okazuje się, że pomimo częstych odwołań do „Wszechmogącego”, wartości absolutne nie występują w tym poemacie. Zamiast nich pojawia się coś zupełnie innego.
Tym co odróżnia postać Beowulfa (tego dosłownie „Wilka Na Pszczoły") od wszystkich innych ludzi, jest jego nieustanna gotowość do ryzykowania wszystkiego. Jako wzorcowy heros, nie trzyma się kurczowo życia, skarbów, ani żadnych innych zdobyczy. Nie znaczy to, że nie jest dla niego ważne korzystanie z nich. Reprezentuje tzw. wartości arystokratyczne w rozumieniu pozytywnym, tak jak je widział Nietzsche.
Z pewnością, nie ma w nim wiary w transcendencję, w jakieś wartości leżące poza człowiekiem. Wszystkie jego przygody wynikają z dążenia do chwały. Nie jest jednak ta chwała czymś, co miałby on odkładać na przyszłość, zbierać i budować z niej gmach swojego indywidualizmu, w którym mógłby potem osiąść, by do końca życia cieszyć się owocami zwycięstwa. Nie ma ona również nadejść dopiero w jakimś życiu pośmiertnym, o którym zresztą opowieść milczy. Brak tu jakiejkolwiek eschatologii - germańskiej, czy chrześcijańskiej - chociaż dzieło zostało spisane już w czasach po przyjęciu chrześcijaństwa.
Nie jest też dla Beowulfa najważniejsza pamięć u potomnych. Chwała stanowi tutaj wartość, której doświadcza się za każdym razem w teraźniejszości i jest ona stanem nieodłącznym od czynu, który ją niesie. Stanowi jedną z "męskich uciech", którymi cieszyć się można tylko w ten sposób, którego dostępują nordyccy einherjerzy, to znaczy że jest związana z pewnego rodzaju ponadludzką kondycją, wynoszącą tego, kto jej dostąpił do udziału w rzeczywistości boskiej. Jej wyrazem i często powracającym motywem jest picie miodu i piwa przez wojowników zebranych w „miodowych salach”. Poprzez upajanie się trunkami - co stanowi symboliczną i zarazem realnie doznawaną komunię z sakralną rzeczywistością bogów - dokonuje się celebracja życia w teraźniejszości. Nie ma więc w tym piciu niczego zdrożnego. Wręcz przeciwnie, jest ono wyrazem siły i przekroczenia granicy miedzy tym co ludzkie, a tym co boskie. Koncepcję tę najlepiej obrazuje mit Walhalli, jako wzorcowej „miodowej sali”, gdzie bohaterowie nieustannie ucztują i walczą w towarzystwie bogów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz