środa, 27 września 2017

Kilka myśli o wolnej woli


Autor i tytuł nieznane. Ilustracja opublikowana w 1888 r. przez Camille Flammariona.

Wydaje się logiczne, że wolna wola jest pomysłem wbrew logice, ponieważ żeby istnieć musiałaby zaprzeczyć przyczynowości.
Dowolny akt woli, gdyby nagle zaistniał, sprzeciwiłby się całemu światu z jego przyczynowością i historią jako procesem, gdzie wydarzenia logicznie wynikają jedne z drugich.
A jeśli tak - jeśli byłby wbrew logice - to jak w ogóle moglibyśmy mówić o akcie woli, skoro samo to pojęcie istnieje dzięki logicznemu myśleniu o przyczynie woli? Bo przecież, żeby mógł zaistnieć akt woli, musi istnieć ktoś, kto jest jego twórcą.

Chyba, że ktoś taki istnieć nie musi… Wtedy możliwa jest do wyobrażenia taka odpowiedź: Wola istnieje poza przyczynowością, sama w sobie. Tym samym znosi wymóg przyczynowości i działa niezależnie od logiki, dopasowując ją do siebie, np. poprzez stwarzanie swoich własnych przyczyn, jako pozornych skutków, wbrew wektorowi czasu, albo raczej niezależnie od niego. Taki rodzaj woli byłby właściwie czystą, niczym nieograniczoną faktycznością, a człowiek jedynie jej odblaskiem. Odblaskiem, któremu zdaje się, że jego wybory należą do niego, podczas gdy każdy z nich i każde zdawanie się, że jest wybór, stanowi jedynie fakt w nieskończonej przestrzeni koniecznych faktów.

czwartek, 21 września 2017

Współczesność jest martwa

Trolle, J.R.R. Tolkien

„Wzrok odmieniony wszystko odmienia.” 
                                            William Blake


Od kiedy pamiętam, nie opuszcza mnie przeświadczenie (a może jest to raczej odczucie?), że ten świat nie jest mój i tylko wykraczanie poza niego i walka z jego przytłaczającą zwykłością może mieć jakąś wartość.

Jako chłopiec pragnąłem znaleźć się w tolkienowskim Śródziemiu: Oto kraina mitu, gdzie wszystko jest prawdziwe! Kraina wartości i znaczeń - zupełne zaprzeczenie mojej wulgarnej współczesności, przesiąkającej chłodem maszyny i przeczuwanym już mechanicznym zachowaniem ludzkich automatów. Współczesności pozbawionej treści, dla której warto byłoby brnąć przez codzienność.
Uległem czarowi baśni Tolkiena i udało mi się zobaczyć swoją współczesność taką, jaką mogłaby być, gdyby ją zaczarować. Trzeba tu powiedzieć, że tolkienowskie pojęcie „zaczarowania”, którym posługuje się on w eseju „O baśniach”, stanowi jakby esencję pragnienia twórczości i w odróżnieniu od magii, jako czegoś technicznego, ma swoje źródło poza światem - w krainie baśni i mitu.

„Zaczarowanie” odmienia więc świat, wprowadzając do współczesności element wiecznej materii mitu. A przez łączność z tą „materią” wywołuje w teraźniejszości, pierwotnie wyzbytej znaczeń, upajające przeżycie „dotknięcia wieczności”. Dzieje się tak dzięki wyobraźni, która niejako poprzedza percepcję. Nie w tym jednak sensie, że jest od niej bardziej pierwotna, ale w tym, że ją określa. Oba te czynniki składają się na rzeczywistość i prawie nigdy nie prezentują się nam osobno. Jeśli zaś dojdzie do takiego podziału i percepcja odłączy się od wyobraźni, mamy do czynienia z doświadczeniem „oświecenia”, albo z wizjami mistycznymi, (czasem też oczywiście z obłędem). Jedną z postaci tych mistycznych fenomenów jest przeżycie wyjścia poza czas, albo raczej poza historię, poza ciągłość „stawania się” rzeczy i wkroczenie w pewnego rodzaju czysty świat znaczeń.

Dzięki wyobraźni wyrywającej się z objęć percepcji, pojawia się przeżycie fascynacji dziwnością lub pięknem, albo niekiedy porażenia „sakralnym przestrachem”. Przestrachem „nie z tego świata”.
Sama współczesność (rozumiana już jako „zwykłość teraźniejszości”, ale także szerzej, jako okres pozostawania w przywiązaniu do „tego, co jest dane”), będąc percepcją ubraną w jednakowo skrojone wzorce wtórnych wyobrażeń, pozbawiona jest znaczenia i nabiera go dopiero stając się historią.

Ilekroć przestaje nam wystarczać taka martwa współczesność, bierze nas w posiadanie mit. Włada on nami najsilniej poprzez pragnienie wyjścia poza czas i poza historię, a wreszcie każe nam pożądać kondycji boskiej. Jest to popęd do jakiegoś illo tempore: Krainy Czarów, Złotego Wieku, czy choćby aborygeńskiego Czasu Snu. Do rzeczywistości mitu, która, przybierając różne formy, w chwili swojej obecności aktualizuje się jako wieczność.

czwartek, 7 września 2017

Dawno temu w odległej otchłani...



Siedzimy obok siebie i wiemy, że dzieli nas nieskończona przestrzeń międzyatomowa. Dotyk tego nie zmienia, bo między jednym a drugim ciałem jest przecież ocean czasu. Mimo że z punktu widzenia człowieka wydaje się on wielkością bez znaczenia, to wiemy, że jest dowodem na istnienie rozdzielenia. Nawet myśl nie potrafi go wyprzedzić. Oznacza to klątwę wpisaną w samą istotę życia - niemożliwość połączenia się kiedykolwiek.
Wiemy, że kiedyś odległość między nami zwiększy się jeszcze i zamknie w zupełnej skończoności. Najpierw dla jednego, potem dla drugiego z nas.

I wtedy widzę w jej oczach treść, którą właśnie odczułem. Przestrzeń drży i na ułamek chwili znika rozdzielenie. Pojawia się dziwność, szok: Jak to możliwe? Czym to jest?