Trolle, J.R.R. Tolkien |
„Wzrok odmieniony wszystko odmienia.”
William Blake
Od kiedy pamiętam, nie opuszcza mnie przeświadczenie (a może jest to raczej odczucie?), że ten świat nie jest mój i tylko wykraczanie poza niego i walka z jego przytłaczającą zwykłością może mieć jakąś wartość.
Jako chłopiec pragnąłem znaleźć się w tolkienowskim Śródziemiu: Oto kraina mitu, gdzie wszystko jest prawdziwe! Kraina wartości i znaczeń - zupełne zaprzeczenie mojej wulgarnej współczesności, przesiąkającej chłodem maszyny i przeczuwanym już mechanicznym zachowaniem ludzkich automatów. Współczesności pozbawionej treści, dla której warto byłoby brnąć przez codzienność.
Uległem czarowi baśni Tolkiena i udało mi się zobaczyć swoją współczesność taką, jaką mogłaby być, gdyby ją zaczarować. Trzeba tu powiedzieć, że tolkienowskie pojęcie „zaczarowania”, którym posługuje się on w eseju „O baśniach”, stanowi jakby esencję pragnienia twórczości i w odróżnieniu od magii, jako czegoś technicznego, ma swoje źródło poza światem - w krainie baśni i mitu.
„Zaczarowanie” odmienia więc świat, wprowadzając do współczesności element wiecznej materii mitu. A przez łączność z tą „materią” wywołuje w teraźniejszości, pierwotnie wyzbytej znaczeń, upajające przeżycie „dotknięcia wieczności”. Dzieje się tak dzięki wyobraźni, która niejako poprzedza percepcję. Nie w tym jednak sensie, że jest od niej bardziej pierwotna, ale w tym, że ją określa. Oba te czynniki składają się na rzeczywistość i prawie nigdy nie prezentują się nam osobno. Jeśli zaś dojdzie do takiego podziału i percepcja odłączy się od wyobraźni, mamy do czynienia z doświadczeniem „oświecenia”, albo z wizjami mistycznymi, (czasem też oczywiście z obłędem). Jedną z postaci tych mistycznych fenomenów jest przeżycie wyjścia poza czas, albo raczej poza historię, poza ciągłość „stawania się” rzeczy i wkroczenie w pewnego rodzaju czysty świat znaczeń.
Dzięki wyobraźni wyrywającej się z objęć percepcji, pojawia się przeżycie fascynacji dziwnością lub pięknem, albo niekiedy porażenia „sakralnym przestrachem”. Przestrachem „nie z tego świata”.
Sama współczesność (rozumiana już jako „zwykłość teraźniejszości”, ale także szerzej, jako okres pozostawania w przywiązaniu do „tego, co jest dane”), będąc percepcją ubraną w jednakowo skrojone wzorce wtórnych wyobrażeń, pozbawiona jest znaczenia i nabiera go dopiero stając się historią.
Ilekroć przestaje nam wystarczać taka martwa współczesność, bierze nas w posiadanie mit. Włada on nami najsilniej poprzez pragnienie wyjścia poza czas i poza historię, a wreszcie każe nam pożądać kondycji boskiej. Jest to popęd do jakiegoś illo tempore: Krainy Czarów, Złotego Wieku, czy choćby aborygeńskiego Czasu Snu. Do rzeczywistości mitu, która, przybierając różne formy, w chwili swojej obecności aktualizuje się jako wieczność.
Od kiedy pamiętam, nie opuszcza mnie przeświadczenie (a może jest to raczej odczucie?), że ten świat nie jest mój i tylko wykraczanie poza niego i walka z jego przytłaczającą zwykłością może mieć jakąś wartość.
Jako chłopiec pragnąłem znaleźć się w tolkienowskim Śródziemiu: Oto kraina mitu, gdzie wszystko jest prawdziwe! Kraina wartości i znaczeń - zupełne zaprzeczenie mojej wulgarnej współczesności, przesiąkającej chłodem maszyny i przeczuwanym już mechanicznym zachowaniem ludzkich automatów. Współczesności pozbawionej treści, dla której warto byłoby brnąć przez codzienność.
Uległem czarowi baśni Tolkiena i udało mi się zobaczyć swoją współczesność taką, jaką mogłaby być, gdyby ją zaczarować. Trzeba tu powiedzieć, że tolkienowskie pojęcie „zaczarowania”, którym posługuje się on w eseju „O baśniach”, stanowi jakby esencję pragnienia twórczości i w odróżnieniu od magii, jako czegoś technicznego, ma swoje źródło poza światem - w krainie baśni i mitu.
„Zaczarowanie” odmienia więc świat, wprowadzając do współczesności element wiecznej materii mitu. A przez łączność z tą „materią” wywołuje w teraźniejszości, pierwotnie wyzbytej znaczeń, upajające przeżycie „dotknięcia wieczności”. Dzieje się tak dzięki wyobraźni, która niejako poprzedza percepcję. Nie w tym jednak sensie, że jest od niej bardziej pierwotna, ale w tym, że ją określa. Oba te czynniki składają się na rzeczywistość i prawie nigdy nie prezentują się nam osobno. Jeśli zaś dojdzie do takiego podziału i percepcja odłączy się od wyobraźni, mamy do czynienia z doświadczeniem „oświecenia”, albo z wizjami mistycznymi, (czasem też oczywiście z obłędem). Jedną z postaci tych mistycznych fenomenów jest przeżycie wyjścia poza czas, albo raczej poza historię, poza ciągłość „stawania się” rzeczy i wkroczenie w pewnego rodzaju czysty świat znaczeń.
Dzięki wyobraźni wyrywającej się z objęć percepcji, pojawia się przeżycie fascynacji dziwnością lub pięknem, albo niekiedy porażenia „sakralnym przestrachem”. Przestrachem „nie z tego świata”.
Sama współczesność (rozumiana już jako „zwykłość teraźniejszości”, ale także szerzej, jako okres pozostawania w przywiązaniu do „tego, co jest dane”), będąc percepcją ubraną w jednakowo skrojone wzorce wtórnych wyobrażeń, pozbawiona jest znaczenia i nabiera go dopiero stając się historią.
Ilekroć przestaje nam wystarczać taka martwa współczesność, bierze nas w posiadanie mit. Włada on nami najsilniej poprzez pragnienie wyjścia poza czas i poza historię, a wreszcie każe nam pożądać kondycji boskiej. Jest to popęd do jakiegoś illo tempore: Krainy Czarów, Złotego Wieku, czy choćby aborygeńskiego Czasu Snu. Do rzeczywistości mitu, która, przybierając różne formy, w chwili swojej obecności aktualizuje się jako wieczność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz