piątek, 29 października 2021

Parę starszych myśli

 


Rzeczywistość wydaje się podobna do snu. We śnie, w którym nieustannie czegoś poszukuję - wierząc, że cel jest jeszcze przede mną - panuje niepokój. I nagle sen się urywa, a ja otwieram oczy. Okazuje się, że cała bieganina była tylko majakiem i dopiero teraz widać jej bezwartościowość. To znaczy: bezwartościowość poszukiwania celów we śnie.

„Osioł, który latami chodził wokół żaren, przeszedł wiele kilometrów ale nie dotarł nigdzie”.

***

Jestem czymś w zwierzęciu - mechanizmem powiadamiania o stanie - i temu czemuś wydaje się, że jest wolne, i że ma do tej wolności prawo. Że wolno mu nie tylko żyć tak, jak chce, ale nawet myśleć o sobie inaczej, niż ktokolwiek kiedykolwiek myślał o sobie. Że wolno myśleć o świecie zupełnie inaczej, niż się do tej pory myślało. Niż ogół myśli o świecie. Tajemnico świata, możesz być głębokim i zamglonym, niebezpiecznym lasem, zamiast banalną, nieprzenikliwą kurtyną z wyświechtanym, prowizorycznym wzorkiem, nad którym ślęczą znużeni staruszkowie. 

***

"Nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda". - Albert Camus

Jedyna wolność dostępna Syzyfowi, to pogarda swojego losu. Pogarda swojego bytu jednostkowego, jego absurdalności. Tego złudzenia, że się jest strażnikiem najcenniejszego skarbu, podczas gdy się jest jedynie trybem w maszynie, z której nie sposób umknąć. Lecz wolny już nie ucieka. Jest żywy w swojej pogardzie dla własnych złudzeń. Zatrzymuje czas poprzez wstrzymanie dążeń. I chociaż wciąż idzie naprzód, jego nadzieja wygasła. Nie ma już obietnicy spokoju. Nie ma wytchnienia, ani celu. Jest tylko teraz. Bo nikt kamieniowi toczonemu pod górę nie umknie. 



wtorek, 19 października 2021

Płomień jako zaproszenie

 


„Nie należy w dzień palić świec na cmentarzu, aby nie niepokoić duchów świętych. Kto się nie dostosuje, ma być odsunięty od wspólnoty Kościoła”.*


Powyższy cytat jest jednym z postanowień synodu w Elwirze, który odbył się między rokiem 300 a 324 n. e. (być może około roku 306). Hiszpańska miejscowość o tej nazwie dziś już nie istnieje. 

Co ciekawego jest w tych słowach? Otóż mowa tu o paleniu za dnia świateł na cmentarzach. Wydaje się, że była to wówczas bardzo znacząca i rozpowszechniona praktyka, skoro zakazywano jej chrześcijanom pod groźbą ekskomuniki. 

Magiczno-religijną obrzędowość, związaną z symboliką światła, chrześcijaństwo przejęło od religii pogańskich i późnoantycznych kultów misteryjnych, nadając jej własną interpretację. Rozpalanie świateł na grobach było w Europie przedchrześcijańskiej praktykowane, by wskazywać drogę duchom, ogrzewać je i odstraszać złe moce. Nie dziwi, że robiono to (już choćby ze względów czysto praktycznych) po zmroku, aby rozproszyć ciemności wokół grobów, na których odbywała się obrzędowa uczta, podczas której dzielono się z duchami jadłem i napojem. Ten zwyczaj wcześni chrześcijanie również zapożyczyli od pogan i w niektórych rejonach Europy przetrwał on do dziś.

Uderza jednak nacisk kładziony przez biskupów z Elwiru na zakaz palenia świec, ale też zapewne lamp i wszelkich w ogóle świateł, które ze względu na swój symboliczny kontekst mogły być wykorzystywane do - jak się wydaje - bardziej szczególnych działań magiczno-religijnych. Owa troska „aby nie niepokoić duchów świętych” wskazuje wyraźnie na wiarę, że światła rozpalane dla duchów i ze względu na nie za dnia, pełniły funkcję czegoś na kształt zaproszenia. 

Przyzywano więc w ten sposób przodków, ale również inne duchy (np. duchy miejsc), by doświadczać ich obecności, dokonując z nimi pewnego rodzaju „duchowej integracji” na poziomie zbiorowości, a także na poziomie psychiki indywidualnej.

Warto o tym pamiętać nie tylko teraz, gdy zbliżają się jesienne święta ku czci zmarłych i kiedy obecność duchów jest już niemal namacalna, ale też przy innych okazjach - świątecznych, lub nie. Zawsze wtedy, gdy pojawia się potrzeba „zaktualizowania obecności” - czy to zmarłego, czy też innego jakiegoś ducha – płomień rozpalany za dnia będzie odgrywał swoją szczególną rolę.


Przypis:

*Dokumenty synodów od 50 do 381 roku, red. i tłum. A. Baron, H. Pietras, Synody i Kolekcje Praw, t. 1, seria Źródła Myśli Teologicznej, t. 37, Kraków 2006, s. 55/55.

środa, 13 października 2021

Dario jako trickster i mistrz wtajemniczenia

 



Dario - stary gangster z filmu Krzysztofa Skoniecznego „Ślepnąc od świateł”. Grany przez Jana Frycza genialnie, niczym w szamańskim transie. To postać odyniczna - straszny i fascynujący mistrz wtajemniczenia, który gdzie się tylko pojawi, rozpętuje demoniczność.

„Pierwsze rzeczy! Pierwsze, Kubuś... Nie wolno nigdy niczego udawać. Nie wolno udawać. Trzeba wejść w prawdę. Prawda to wielkie, otwarte, piękne drzwi. Mówię ci. Przed nimi jest ugór, błoto... A jak się wejdzie do środka, to jest się w skarbcu, całym ze złota”. - mówi, pouczając naszego bohatera podczas strasznego misterium śmierci i ponownych narodzin, które ma miejsce w piwnicznych mrokach jego rudery. Scena ta przypomina misteria Mitry, podczas których, skrępowanym mystom przystawiano do twarzy węże i pochodnie, albo raniono ich mieczami, by wywołać iluminację.

Dario, jako mroczny aspekt archetypu Ojca (w znaczeniu koncepcji C. G. Junga), naucza poprzez grozę. Inicjuje w misterium życia, które jest wojną - wiecznym konfliktem i zmaganiem. Wreszcie, przygotowuje Kubusia na czarny deszcz, przed którym ten przez całe swoje życie uciekał. I uciekłby, zabierając swoich bliskich nawet w śmierć (jak na to wskazują jego sny). 

Dario, paradoksalnie, pomaga Kubusiowi odnaleźć życie. A robi to, krzyżując jego marzenia o komforcie i bezpieczeństwie. Siłą przeprowadza go przez piekło prób inicjacyjnych. I w tym sensie może być postrzegany jako zbawiciel - soter starożytnych kultów misteryjnych. Nie jest przy tym istotne, czy istnieje jako żywy człowiek, czy jest raczej częścią umysłu Kubusia - reprezentacją jego instynktu, archetypem, który pojawiając się i działając, pozwala mu dojrzeć. 

Ludzie może myślą, że przyszedłem, aby przynieść pokój na świat, a nie wiedzą, że przyszedłem, aby przynieść rozdarcia, ogień, miecz, walkę. Gdy bowiem pięciu będzie w domu, trzech powstanie przeciw dwom, a dwu przeciwko trzem, ojciec przeciw synowi, a syn przeciwko ojcu. I staną się wobec siebie samotni. (…) Przyniosłem ogień na świat i oto podtrzymuję go, aż zapłonie".* - To z kolei słowa Jezusa z apokryficznej Ewangelii Tomasza z II w. n. e. Ten Jezus także jest mistrzem wtajemniczeń i, podobnie jak Dario, inicjuje swoich uczniów w misterium życia wyzbytego obaw, lęku przed śmiercią i wszelkich przywiązań. Ukazuje im jedyną dostępną człowiekowi wolność:


„Kto odnajdzie znaczenie tych słów, nie zakosztuje śmierci.
Niech ten, który szuka, nie ustaje w poszukiwaniu aż znajdzie. I gdy znajdzie, zadrży, a jeśli zadrży, będzie się dziwił i będzie panował nad Pełnią.
Gdy wasi przywódcy powiedzą wam: 'to królestwo jest w niebie, wtedy ptaki niebieskie będą pierwsze przed wami'. Gdy powiedzą wam, że ono jest w morzu, wtedy ryby będą pierwsze przed wami. Ale królestwo jest tym, co jest w was i tym, co jest poza wami. Skoro poznacie samych siebie, wtedy będziecie poznani i będziecie wiedzieć, że jesteście synami Ojca żywego. Jeśli zaś nie poznacie siebie, wtedy istniejecie w nędzy i sami jesteście nędzą".*

Ale Dario jest bardziej jeszcze Tricksterem, niż Ojcem. To jungowski archetyp Błazna. A może należałoby powiedzieć, że oba archetypy sobą reprezentuje. Nie przeczy temu jego monolog o prawdzie, ponieważ wszystkie oszustwa i podstępy archetypowego Trickstera prowadzić mają ostatecznie do odsłonięcia prawdy życia. 
I tutaj ukazuje się podobieństwo do skandynawskiego Odyna (czy germańskiego Wodana), który był ojcem bogów, bogiem śmierci, wojny, poezji, magii i wiedzy, a co dla nas najistotniejsze – mistrzem wtajemniczenia wojowników. 
Był bogiem szalonym i nieprzewidywalnym – przebiegłym manipulatorem. Tricksterem. 
Jego główną cechę stanowiła ambiwalencja. 

I Dario taki właśnie jest - przerażający, ale także fascynujący dla swoich „wojowników” - skrytych przed ludzkim wzrokiem „wilkołaków”, zebranych w tajemnym męskim stowarzyszeniu, poza prawem i poza moralnością (mannerbund). Bo przecież, to właśnie gangsterzy są grupą społeczną, która współcześnie najbliższa jest możliwości zobrazowania, czym były dawne, tajne stowarzyszenia wojowników.

Ów pierwiastek fascynacji i grozy, który ten mistrz podziemnych inicjacji roztacza wokół siebie, jest przejawem jego demonicznej sakralności. Jak pisał Rudolf Otto o doświadczeniu świętości - mysterium tremendum et fascinans

„Jest to strach pełen wewnętrznego drżenia, jako że nie może wzbudzić go nic stworzonego, nawet to, co najgroźniejsze i wszechmocne. Ma on w sobie coś <<upiornego>>. (…) szczególny urok tego, co upiorne, polega raczej na tym, że jest ono czymś dziwnym (mirum) i jako takie, działając samo przez się na wyobraźnię, rozbudza zainteresowanie i ogromną ciekawość”.

Dario, jako Trickster, jest czynnikiem chaosu, jego heroldem. I jako taki wyzwala od automatyzmów. Od tego, do czego się nawykło i w czym uwiło się bezpieczne gniazdko codzienności. Jego język i styl bycia stanowią poetyckie połączenie baśni, grypsery i wulgarności. Bywa niesamowity, jak wtedy, gdy niespodziewanie zmienia ton na pełen ciepła. I spokojnie, niczym wyrozumiały dziadek-gawędziarz, poucza głupka, który nieopatrznie wszedł mu w słowo: 

„Nigdy nie przerywaj opowieści. Nigdy nie przerywa się temu, kto opowiada. Gdybyśmy byli przy ognisku, tysiące lat temu, jeszcze przed Etruskami – mógłbym przebić cię włócznią. Wiesz jaki z tego morał? Wiem, że nie wiesz, bo morały są dwa: falenicki i otwocki. Otwocki jest taki, że wspólnik, to zawsze wspólnik. Nad wspólnikiem tylko matka - Matka Boska Częstochowska! A falenicki jest taki, że to, co znalezione, dalej należy do tego, kto zgubił.”

Dario szokuje, bo jego naturę stanowi chaos, ale ważniejsza tutaj jest funkcja jaką sprawuje jako przejaw archetypu Trickstera - Dario to nośnik mocy przemiany. Dzięki niemu, dzięki jego brutalnym „magicznym” zabiegom, Kubuś jest w stanie spojrzeć na świat bez lęku, odpowiadając na ostatnią groźbę: „Ty nie istniejesz. Nie ma cię.”

Pochłania lwa, który jest w nim i tym samym zaczyna żyć

„Szczęśliwy lew, którego zje człowiek. I lew stanie się człowiekiem. Przeklęty człowiek, którego zje lew. I człowiek stanie się lwem".*



*Wszystkie cytaty z Ewangelii Tomasza przytaczam w przekładzie Albertyny Dembskiej i Wincentego Myszora.



poniedziałek, 11 października 2021

Dom rosnący w głąb siebie

 

Ruch spiralny w scenach snu

Poruszałem się po domu rodzinnym, który rozrastał się w głąb i wszerz. W pokoju babci, gdzie w rzeczywistości powinno być okno na podwórko, teraz okno to prowadziło do ukrytego, ciemnego pokoju bez wyjść. Takich okien było więcej. Także niektóre drzwi prowadziły nienaturalnie w dół, pod ziemię. Jednak było tam jasno, bo te pokoje w głąb domu oświetlone były światłem dnia, jakby wcale pod ziemią się nie znajdowały. Miałem wrażenie, że rozlokowane są pod różnymi kątami w pionie, poziomie i na ukos. Znajdowałem jakieś igły do szycia, walające się w stertach rozrzuconych tkanin i rozmawiałem z siostrą, która była czasem tu, czasem tam - w różnych pokojach. Najczęściej wołałem do niej, stojącej w pokoju położonym poniżej drzwi.

Potem nastąpiła scena dziwnego wspinania się po ścianach. Jakiś stary Indianin wydawał polecenia. Mnie i towarzyszącemu mi młodemu Indianinowi w czerwonej opasce na głowie, kazał "wstępować". Ruszyliśmy więc w stronę różowej ściany naprzeciw. Poczułem wyraźnie, jak coś w mojej perspektywie ulega przesunięciu i wkroczyłem na ścianę, tak jakby to była podłoga. Potem na kolejną i na jeszcze jedną. Wiedziałem przy tym, że muszę utrzymać skupienie na patrzeniu nieustannie przed siebie i przede wszystkim na tej nowej, odmienionej perspektywie. Nie było to trudne, bo odczuwałem ją niemal fizycznie - świat przemienił się tak, jakby był moim ciałem, moją dłonią, wewnątrz której stąpam. Każda ze ścian zawierała ciasne kraty, przez które przeciśnięcie się, z jakiegoś powodu, nie stanowiło dla nas problemu. Śmialiśmy się przy tym głośno i rozmawialiśmy o czymś. Znów się zdziwiłem, bo z moich ust wydobywały się słowa zupełnie mi nieznane, ale przez cały czas utrzymywałem dzięki nim kontakt z młodym Indianinem. On zaś zdawał się rozumieć je doskonale. 

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie ukazano nam jak wygląda taktyka walki oddziału niziołków. Otóż, niziołki te, by bronić się przeciwko potężniejszemu przeciwnikowi, stosowały rodzaj marszu z wyprzedzaniem i wymijaniem szeregów przednich i zewnętrznych, tak aby zwiększać ich ilość z każdej strony, budując wokół swojej formacji rozszerzający się kwadrat. Kolejne szeregi ich wojska wychodziły z tyłów i zajmowały miejsca na zewnątrz, wchodząc jednocześnie w rodzaj uścisku zapaśniczego z większymi od siebie przeciwnikami. Każdy niziołek unieruchamiał w ten sposób jednego z przeciwników. Na koniec wolne pozostało tylko centrum kwadratu, w którym pozostałych siedmiu niezwiązanych z przeciwnikiem niziołków poruszało się swobodnie w jakimś tańcu. Zostało wtedy powiedziane: „Zadziwiające! Na koniec pozostali tylko pierwsi.”

Potem, na polecenie starego Indianina powtórzyło się przekraczanie ścian i krat, lecz tym razem starzec zwrócił się tylko do mnie, mówiąc że teraz dostąpię "tego" ja.: „Wypijesz.... (coś), dasz jej upojny dar.”

Tym razem, po wspinaczce, dotarliśmy, wraz z młodym, do jakiejś jaskini, gdzie czekając na nas siedziała na kamieniu młoda kobieta. To tutaj miałem czegoś dostąpić. Wiedza o tym w jakiś sposób mnie wypełniała. Trochę obawiałem się czy to, co mam wypić nie okaże się niszczące, ale odnalazłem spokój i pewność w tej dziwnej perspektywie, której doświadczałem nieustannie od momentu wkroczenia na pierwszą ścianę. Coś mi sugerowało, że nie stanie się ze mną nic innego, niż to, co działo się już teraz, lecz że stan mój znacznie się pogłębi.

I wtedy obudziłem się. A kiedy się obudziłem, przeszły mnie ciarki. Najbardziej na wspomnienie domu rodzinnego, rozszerzającego się w głąb siebie samego. A potem, drugi raz, kiedy sobie uświadomiłem, że ruch i formy pojawiające się w tym śnie nawiązywały do kształtu spirali, tak że pomimo wędrowania wciąż przed siebie i wrażenia, że zmierzamy do góry - w istocie, po pełnym obrocie, schodziliśmy na dół. Pod powierzchnię.

niedziela, 3 października 2021

Ten czas (rekonstrukcja historyczna)

 

Fot. Gerard Paugam

Dlaczego te istoty naśladują stare formy i szukają ich? Rekonstrukcja historyczna jest przejawem dekadentyzmu, który dotyka całą współczesność. Te istoty nie akceptują znaczenia swojego czasu. Muszą swój czas uprawomocnić, poprzeć czymś dawnym, więc znaczącym, może mitycznym. Ich czas zdaje im się niepełnowartościowy. Być może to kompleks wojny – braku wojny po wielkiej wojnie, wielkim znaczeniu wielkich strasznych czasów, po których nic już nie może nastąpić mocniej.