poniedziałek, 11 października 2021

Dom rosnący w głąb siebie

 

Ruch spiralny w scenach snu

Poruszałem się po domu rodzinnym, który rozrastał się w głąb i wszerz. W pokoju babci, gdzie w rzeczywistości powinno być okno na podwórko, teraz okno to prowadziło do ukrytego, ciemnego pokoju bez wyjść. Takich okien było więcej. Także niektóre drzwi prowadziły nienaturalnie w dół, pod ziemię. Jednak było tam jasno, bo te pokoje w głąb domu oświetlone były światłem dnia, jakby wcale pod ziemią się nie znajdowały. Miałem wrażenie, że rozlokowane są pod różnymi kątami w pionie, poziomie i na ukos. Znajdowałem jakieś igły do szycia, walające się w stertach rozrzuconych tkanin i rozmawiałem z siostrą, która była czasem tu, czasem tam - w różnych pokojach. Najczęściej wołałem do niej, stojącej w pokoju położonym poniżej drzwi.

Potem nastąpiła scena dziwnego wspinania się po ścianach. Jakiś stary Indianin wydawał polecenia. Mnie i towarzyszącemu mi młodemu Indianinowi w czerwonej opasce na głowie, kazał "wstępować". Ruszyliśmy więc w stronę różowej ściany naprzeciw. Poczułem wyraźnie, jak coś w mojej perspektywie ulega przesunięciu i wkroczyłem na ścianę, tak jakby to była podłoga. Potem na kolejną i na jeszcze jedną. Wiedziałem przy tym, że muszę utrzymać skupienie na patrzeniu nieustannie przed siebie i przede wszystkim na tej nowej, odmienionej perspektywie. Nie było to trudne, bo odczuwałem ją niemal fizycznie - świat przemienił się tak, jakby był moim ciałem, moją dłonią, wewnątrz której stąpam. Każda ze ścian zawierała ciasne kraty, przez które przeciśnięcie się, z jakiegoś powodu, nie stanowiło dla nas problemu. Śmialiśmy się przy tym głośno i rozmawialiśmy o czymś. Znów się zdziwiłem, bo z moich ust wydobywały się słowa zupełnie mi nieznane, ale przez cały czas utrzymywałem dzięki nim kontakt z młodym Indianinem. On zaś zdawał się rozumieć je doskonale. 

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie ukazano nam jak wygląda taktyka walki oddziału niziołków. Otóż, niziołki te, by bronić się przeciwko potężniejszemu przeciwnikowi, stosowały rodzaj marszu z wyprzedzaniem i wymijaniem szeregów przednich i zewnętrznych, tak aby zwiększać ich ilość z każdej strony, budując wokół swojej formacji rozszerzający się kwadrat. Kolejne szeregi ich wojska wychodziły z tyłów i zajmowały miejsca na zewnątrz, wchodząc jednocześnie w rodzaj uścisku zapaśniczego z większymi od siebie przeciwnikami. Każdy niziołek unieruchamiał w ten sposób jednego z przeciwników. Na koniec wolne pozostało tylko centrum kwadratu, w którym pozostałych siedmiu niezwiązanych z przeciwnikiem niziołków poruszało się swobodnie w jakimś tańcu. Zostało wtedy powiedziane: „Zadziwiające! Na koniec pozostali tylko pierwsi.”

Potem, na polecenie starego Indianina powtórzyło się przekraczanie ścian i krat, lecz tym razem starzec zwrócił się tylko do mnie, mówiąc że teraz dostąpię "tego" ja.: „Wypijesz.... (coś), dasz jej upojny dar.”

Tym razem, po wspinaczce, dotarliśmy, wraz z młodym, do jakiejś jaskini, gdzie czekając na nas siedziała na kamieniu młoda kobieta. To tutaj miałem czegoś dostąpić. Wiedza o tym w jakiś sposób mnie wypełniała. Trochę obawiałem się czy to, co mam wypić nie okaże się niszczące, ale odnalazłem spokój i pewność w tej dziwnej perspektywie, której doświadczałem nieustannie od momentu wkroczenia na pierwszą ścianę. Coś mi sugerowało, że nie stanie się ze mną nic innego, niż to, co działo się już teraz, lecz że stan mój znacznie się pogłębi.

I wtedy obudziłem się. A kiedy się obudziłem, przeszły mnie ciarki. Najbardziej na wspomnienie domu rodzinnego, rozszerzającego się w głąb siebie samego. A potem, drugi raz, kiedy sobie uświadomiłem, że ruch i formy pojawiające się w tym śnie nawiązywały do kształtu spirali, tak że pomimo wędrowania wciąż przed siebie i wrażenia, że zmierzamy do góry - w istocie, po pełnym obrocie, schodziliśmy na dół. Pod powierzchnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz