czwartek, 22 grudnia 2016

Dwanaście strasznych nocy

Pieter Bruegel, Szalona Małgorzata

Dwanaście strasznych nocy (według różnych określeń także dni lub wieczorów), to czas dominacji wrogich człowiekowi, demonicznych sił chaosu, czas walki światła z ciemnością, rozpoczynający się od pierwszego dnia po przesileniu zimowym. Wydaje się, że był to czas święty już dla paleolitycznych łowców-zbieraczy, którzy widzieli w ubywaniu dnia, wywołanym słabnięciem „starego słońca”, pewnego rodzaju koniec czasu i świata, który to świat potrzebował cyklicznego odnowienia.

Wierzono więc, że w owym czasie poza czasem, w wyrwie powstającej po narodzinach „młodego słońca”, ścierają się przeciwne sobie siły i ulega zawieszeniu światowy porządek, a zasady go podtrzymujące wiszą na włosku. Słońce potrzebuje więc wsparcia w walce z ciemnością, a ludzie muszą mu dopomóc. W tym celu rozpalano ognie, rozświetlano noc za pomocą lampek, świeczek i pochodni, zakładano demoniczne maski, tańczono, grano i śpiewano. Robiono mnóstwo hałasu tak, by odepchnąć szalejące wokół złe duchy jak najdalej od ludzkiej ekumeny, a wzrastającemu, lecz wciąż jeszcze słabemu słońcu, dodać sił.

Był to właściwy karnawał – czas chaosu i odwrócenia wszelkich praw.

Był to jednocześnie czas magii, kiedy wszystko jednoczyło się we wspólnej potencjalności. Początek spotykał się z końcem, a paradoks stawał się niemal namacalny („ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice nieskończony”). Podobnie jak przy okazji jesiennego święta zmarłych, dochodziło wówczas do otwarcia zaświatów. Duchy przodków chodziły między żywymi i domagały się gościny. Wiąże się z tym wciąż żywy zwyczaj stawiania pustego talerza przy wigilijnym stole, przy którym zamierzano ugościć niespodziewanego wędrowca, czyli na przykład wędrownego dziada, który jako osoba z pogranicza światów, wiódł ze sobą duchy zmarłych. Wędrowny dziad, Święty Mikołaj, Gwiazdor, Dziadek Mróz i inne tego rodzaju postacie, związane z okresem bożonarodzeniowym, stanowią więc pewnego rodzaju relikt wierzenia, że w tym wyjątkowym czasie spotkać można wędrującego po świecie pana zaświatów - boga, jak skandynawski Odyn, czy słowiański Weles, albo też inną istotę, zdolną wodzić duchy i panować nad nimi. Ów gość (u ludów syberyjskich reprezentuje go szaman, wrzucający mięso przez dymnik jurty), podczas gdy słońce przebywało w jego krainie, mógł udzielić domownikom cząstki swoich skarbów, co znajduje do dziś wyraz w obdarowywaniu się prezentami.

Obfitość świątecznych szaleństw, wiązała się także z usankcjonowaną w tym czasie działalnością wszelkich wyrzutków, ukrywających się w lesie banitów i psiogłowców, czego echo pozostało długo żywe w tzw. chodzeniu po kolędzie, chodzeniu z wilkiem i tego typu zwyczajach, związanych z bardzo archaicznym mitem Dzikiego Gonu - orszaku duchów, który pojawiać się miał w okresach chaosu i zawieruchy.

Dwunasty dzień po narodzinach słońca świętowano wyjątkowo hucznie, jako zakończenie owego strasznego czasu niepewności. Dziś jest to 6 stycznia, czyli chrześcijańskie Trzech Króli, licząc od 25 grudnia jako dnia pierwszego. Karnawałowy pierwotnie charakter tego święta, związanego z maskaradą, szalonymi zabawami, a także orgiastycznymi praktykami, został przeniesiony na noc sylwestrową, co podyktowane było z jednej strony koniecznością uporządkowania kalendarza według wzorów rzymskich, ale także niechęcią Kościoła do wszelkich form kultu pogańskiego, opartych na wybujałej zmysłowości, które to praktyki Kościół starał się okiełznać poprzez oddzielenie ich od swojego sacrum.

piątek, 16 grudnia 2016

Bajka o ciemnej planecie

 
Cóż to za zmarznięta bryła materii, dryfująca w ciemnej przestrzeni? Nieogrzana żadnym słońcem. Na jej powierzchni - gdyby udało się czymś ją rozświetlić - można by zobaczyć kikuty drzew, domy, autostrady, pasma górskie i olbrzymie płaszczyzny zupełnie nieruchomych oceanów. A gdzieniegdzie, pod warstwą białego pyłu, walające się, stwardniałe trupy zwierząt i ludzi.

Gdyby patrzeć dalej, zobaczyłoby się kratery. Bo chociaż dzień i noc dawno już zakończyły tutaj swój bieg, a czas, jak się zdaje, umarł, to bryła spotyka przypadkowo innych kosmicznych wędrowców, którzy, tak jak ona, zabłądzili w to ciemne i puste miejsce na krańcach galaktyki.

Każde uderzenie meteoru jest tutaj początkiem i końcem historii – od nicości, do nicości. W całkowitym mroku przychodzi on cicho i niespodziewanie. Wzbudza drżenie, podrzucając do góry drobiny lodowego pyłu, strzępy drzew i samochodów. Łamie place zabaw, zgniata zamarznięte wózeczki z zamarzniętymi truchełkami dzieci, które ledwo przywołane do życia, zgasły razem ze swoim kosmicznym domem.

Czy ta zimna bryła była kiedyś nazywana Ziemią? Czy to może być prawda? Gdyby ktoś mógł wiedzieć co się tutaj zdarzyło, zapewne zadałby sobie pytanie: Gdzie podziała się wrzawa wcześniejszych tysiącleci, gdy ta martwa dziś planeta, wciąż jeszcze rodziła miliardy istot? Kiedy była świadkiem dramatów - nagłych zwrotów, pomyłek ewolucji, zaskoczeń, zbrodni, radości.
Gdzie się to wszystko podziało? Czy istnieje w jakimś odległym, nieprzemijalnym czasie? Czy może zamarło w przeszłości, której nikt już nie przywoła? A może wcale tego nie było?
Może odpowiedź nie ma znaczenia, bo kiedy za kilka miliardów lat zgaśnie ostatnia odległa gwiazda, martwa planeta będzie tak samo zimna i ciemna jak teraz. Tak, jakby nigdy nie było na niej żadnego życia. Żadnych dramatów. Żadnej dziwacznej pomyłki zrodzonej z roztopionego lodu, ogrzanego światłem pobliskiej gwiazdy.

***
 
- Spójrz na cienie! Ślizgają się po ziemi, jak na przyspieszonym filmie. Więc, to jednak prawda. Niedługo wszystko się skończy.
- Biegnij, zaraz będziemy w domu.
- Nie chcę widzieć tego co się stanie.
- Czujesz, jak spada temperatura? Ziemia oddala się od orbity. Leci gdzieś poza układ. Słońce zmniejsza się powoli. Czeka nas długi wieczór. Wystarczy czasu, żeby upić się i nie obudzić.

wtorek, 6 grudnia 2016

Ragnarok, chaos, świat

Johannes Gehrts, Ragnarok

  Trudno zrozumieć, dlaczego życie istnieje jako wyjątek od nieożywionej materii, ale lubię myśleć o tym jako o działalności chaosu, z jego buntowniczą przypadkowością.
  Chaos zdaje się mieć w sobie pewnego rodzaju „bluźnierczą” tendencję do tworzenia form przeciwnych temu, co zostało dotychczas osiągnięte. Jest więc ciśnieniem odśrodkowym - ekspandowaniem we wszystkich kierunkach.

  W mitologii skandynawskiej natrafiamy na wątek, który zdaje się całkiem nieźle obrazować czym jest świat ludzkiego porządku, którego doświadczamy na co dzień.
  Opowieść tę przytacza Snorri Sturluson w Eddzie Prozaicznej. Mówi ona o tym jak Asowie, bogowie będący gwarantami praw utrzymujących w całości istnienie świata i nieustannie odpierający ataki sił chaosu, rozumianego tutaj jako pewnego rodzaju „zewnętrze” – olbrzymów i potworów – postanawiają któregoś dnia wznieść nowe mury swojego grodu, Asgardu. Właściwie, inicjatywa nie wychodzi od nich, ale od jednego z olbrzymów, który składa im propozycję przebudowania i wzmocnienia tychże murów. W zamian olbrzym pragnie otrzymać za żonę boginię Freyę, ale żąda też słońca i księżyca, na co bogowie reagują początkowo gniewem i przeganiają go. Podstępny bóg Loki wpada jednak na pomysł oszukania budowniczego i namawia Asów do przyjęcia oferty, argumentując że murów nie uda się wybudować w założonym przez olbrzyma terminie, więc będzie można odmówić zapłaty. Umowa zostaje zawarta i olbrzym rozpoczyna budowę. Okazuje się jednak, że dzięki pomocy ogiera Swadelfariego, praca przebiega nadspodziewanie szybko i tylko dzięki sztuczkom Lokiego udaje się bogom wymigać od płatności, podczas gdy mury są niemal ukończone. Olbrzym wpada w gniew, domyślając się, że zastosowano przeciwko niemu podstęp i atakuje Asów. Zostaje jednak zabity przez boga Thora.

 Edda Poetycka przedstawia to zabójstwo wyraźnie je piętnując:

Thor gniewem wzburzon samowładnie młot
wzniósł
- Rzadko spokojny w podobnych sprawach:
Złamane słowa, przysięgi i śluby,
i ważne umowy wspólnie zawarte.

(Tłumaczenie: Apolonia Załuska- Stromberg)

  Bóg, będący strażnikiem umów, sam łamie umowę, a przez ten czyn dochodzi do pogwałcenia praw, które bogowie ustanowili przy stworzeniu świata. Wydaje się, że jest to warunek wstępny, który musi być spełniony by mógł nastąpić Ragnarok – dzień zmierzchu bogów, kiedy świat ma zginąć w płomieniach, niesionych przez olbrzyma Surtra. Bez naruszenia przez bogów ich własnych praw, niemożliwe byłoby późniejsze zerwanie więzów przez Lokiego i demonicznego wilka Fenrira, oraz zalanie świata przez siły reprezentujące chaos. Jednocześnie, jest to wydarzenie konieczne z punktu widzenia mitologii nordyckiej - coś czego uniknąć nie sposób - przeznaczenie bogów, ludzi i świata, o którym wiadomo od początku, że splata się z samym sensem ich istnienia.
 
  Wracając do rozważań o chaosie - jeśli bogów potraktujemy jako personifikacje treści archetypowych, a prawa których strzegą, uznamy za zasady, na których opiera się ludzki ogląd świata, to znajdziemy tutaj odbicie procesu, z którym mamy do czynienia niemal nieustannie, w każdej chwili, kiedy jesteśmy przytomni i świadomi.
  Ład, będący podstawą naszego kosmosu, wynika z porządkujących funkcji ludzkiego umysłu, zanurzonego w rzeczywistości w istocie niepoznawalnej i nieskończenie dynamicznej – rzeczywistości pierwotnego chaosu, z której wyrywa człowieka poczucie, że „przeżywa on swoje jednostkowe życie w świecie”.
  Ragnarok, dokonuje się więc w każdym momencie, jako walka o uporządkowanie świata i uratowanie go od przemijalności. Temu służyć mają idee, pojęcia i symbole. Ale większa część tej walki należy nie do ludzi i ich woli zatrzymania „stawania się” świata, lecz do bogów – archetypów i mechanizmów odpowiedzialnych za percepcję rzeczywistości.
  Nie istnieje żadna jednostkowość, która - niby jakaś wyspa światła - byłaby wyjątkiem od owego morza chaosu, stanowiącego jedyną rzeczywistość, ani nie istnieje świat, który byłby jakimś zewnętrznym wobec człowieka kosmosem.
  Być może sam fenomen postrzegania przez człowieka chaosu, jako „ubranego” w pewien ład i sens, jest efektem twórczej działalności tego chaosu. I jest, podobnie jak fenomen zaistnienia życia pośród martwej materii, przejawem dążności chaosu do przekraczania form już przez siebie stworzonych.
  Nasz ludzki kosmos, taki jakim się wydaje, byłby więc wobec rzeczywistości chaosu tym, czym żywy organizm wobec martwej przestrzeni kosmicznej – przypadkiem.