czwartek, 27 października 2016

Triumf obłędu



Świetnie komponuje się ten utwór Death in June z fragmentami Siódmej Pieczęci Ingmara Bergmana. Zastanawiam się, na ile potrzebne są człowiekowi takie okresowe przeżycia zbiorowego obłędu?

Kiedy świat zbyt mocno odczuwany jest jako miejsce cierpienia, pojawia się irracjonalna, psychotyczna myśl, że tylko jakaś danina z krwi i strachu może obłaskawić groźną siłę sakralną.

I to się zwykle lubi łączyć z teatralnością i groteską w okolicznościach religijnych. Ale nie tylko religijnych, bo w nowszych czasach, w podobną poetykę upiornego spektaklu wpisują się choćby obrzędy i szaleństwa III Rzeszy, czy Związku Sowieckiego.

Wcześniej mamy prehistoryczne i starożytne rytualne rzezie dzieci, niewolników, albo zwierząt.

Potem, średniowieczny obłęd z centralnym symbolem w postaci wizerunku torturowanego i konającego bóstwa. A wokół niego biczownicy, krzyżowcy, stosy, kalecy prorocy i szaleni święci władcy, kąpiący się w jednej wodzie z trędowatymi.

A wszystko to na tle zarazy, głodu i wojennych łun.

Pieter Bruegel, Triumf śmierci, 1562

Czy możliwe jest porzucenie tego powracającego kompensacyjnego obłędu? Tej, przecież ludzkiej, autodestrukcyjnej, nieuświadomionej reakcji na lęk i wszechobecny absurd istnienia?

Chyba tylko poprzez dekadenckie rozpłynięcie się w dobrobycie, na chwilę przed ostatnim upadkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz