Ciekawa sprawa z tym DMT… Czytałem, że wydziela się do mózgu w dużych ilościach w momencie śmierci, powodując silnie psychodeliczne doświadczenia. Mogą to być wizje i doznania euforyczne, związane z obrazami szczęśliwych krain, rajskich ogrodów itp. Ale mogą się zdarzyć zupełnie przeciwne, piekielne i straszliwe.
O tym jak jest w momencie śmierci, oczywiście nikt nie wie. Domyślać się tego można na podstawie stanów, w które zanurzają się ludzie zażywający ayahuascę, (zawierającą niewielkie tylko ilości DMT) gdzie, obok doznań rozkoszy lub cierpienia, występuje charakterystyczne złudzenie wyjścia poza kategorię czasu i przestrzeni.
I tutaj przestaje być zabawnie, kiedy wyobrazimy sobie, że w momencie śmierci coś takiego przydarza się każdemu człowiekowi.
Wyobraźmy sobie, że ktoś przy nas właśnie umarł. Jego zwłoki leżą obok nas i powoli stygną. Wszelkie doznania tego człowieka ustały, wraz ze śmiercią mózgu – tak myślimy. I jest to prawda, bo teraz, w chwili kiedy o tym myślimy, on już nic nie czuje, ani nie myśli.
Jednak ułamek sekundy przed jego śmiercią wydarzyło się coś, co zniszczyło w tym człowieku postrzeganie czasu i przestrzeni, a także wszelkich innych kategorii świata zewnętrznego, sprawiając, że został wyrwany do pewnego rodzaju „wieczności”, która nie jest jakimś nieskończenie długim odcinkiem czasu, ale czasu nieistnieniem.
Jednocześnie z wyrwaniem z czasu, istniejąca jeszcze świadomość umierającego, otrzymała szereg bodźców, które ukształtowały psychodeliczne wrażenia rajskie albo piekielne, rozciągnięte w bezczas.
Wobec takiej hipotezy, życie wydaje się czymś, czego rzeczywiście lepiej jest się trzymać jak najdłużej, bo na jego końcu czeka rosyjska ruletka. I nie pomogą ani dobre uczynki, ani nic innego, bo nie wiadomo co decyduje o polaryzacji doznań wywołanych przez DMT.
Byłoby więc tak jak chcieli kalwini, że fatum, ślepy los, lub Bóg decyduje o tym komu przeznaczone jest piekło, a komu niebo?
Wyobraźmy sobie, że ktoś przy nas właśnie umarł. Jego zwłoki leżą obok nas i powoli stygną. Wszelkie doznania tego człowieka ustały, wraz ze śmiercią mózgu – tak myślimy. I jest to prawda, bo teraz, w chwili kiedy o tym myślimy, on już nic nie czuje, ani nie myśli.
Jednak ułamek sekundy przed jego śmiercią wydarzyło się coś, co zniszczyło w tym człowieku postrzeganie czasu i przestrzeni, a także wszelkich innych kategorii świata zewnętrznego, sprawiając, że został wyrwany do pewnego rodzaju „wieczności”, która nie jest jakimś nieskończenie długim odcinkiem czasu, ale czasu nieistnieniem.
Jednocześnie z wyrwaniem z czasu, istniejąca jeszcze świadomość umierającego, otrzymała szereg bodźców, które ukształtowały psychodeliczne wrażenia rajskie albo piekielne, rozciągnięte w bezczas.
Wobec takiej hipotezy, życie wydaje się czymś, czego rzeczywiście lepiej jest się trzymać jak najdłużej, bo na jego końcu czeka rosyjska ruletka. I nie pomogą ani dobre uczynki, ani nic innego, bo nie wiadomo co decyduje o polaryzacji doznań wywołanych przez DMT.
Byłoby więc tak jak chcieli kalwini, że fatum, ślepy los, lub Bóg decyduje o tym komu przeznaczone jest piekło, a komu niebo?
Od pewnego czasu interesuje mnie rytuał ayahuasca. Szukam jego odpowiednika w Indiach czy Nepalu, i póki co nic. Wtedy bym poczytała, porozmawiała, co taki delikwent przeżywa...
OdpowiedzUsuń