piątek, 21 października 2016

O wiecznym życiu... bez wieczności

Odsuwając na bok maski, które kultura nakłada na postać śmierci, Bernt Heinrich przygląda się jej przez pryzmat świata zwierząt. I ukazuje, że śmierć w tym świecie nie istnieje.

W ciągu wieków istnienia ludzkiej kultury, prawdę o zjadaniu się nawzajem istot żywych obłaskawiano na różne sposoby. Była ze świadomości wypierana, a refleksję na jej temat odrzucano, nakładając na nią religijne znaczenia, które zawsze w jakiś sposób starały się maskować tę nieznośnie brutalną podstawę życia.

To wypieranie przyniosło jednak pewien skutek negatywny - poczucie izolacji. 

Oddzielenie człowieka od reszty przyrody.


Tymczasem, postawienie się w pozycji zjadacza i zjadanego - ta akceptacja grozy i obrzydliwości życia - jest być może w stanie na powrót zintegrować człowieka ze światem. Ukazuje bowiem naszą rzeczywistą, całkiem cielesną, wręcz "mięsną" bliskość z naturą.

I chociaż Heinrich tego nie robi, pozostając dosyć neutralny w swoich osądach, to można wyciągnąć z lektury "Wiecznego życia" wnioski bardzo różne od siebie i daleko idące. Taki, chociażby: Światopoglądy propagujące np. wegetarianizm ze względu na współczucie wobec zwierząt, wywodzą się z pewnego rodzaju ucieczki od niewygodnej prawdy o człowieku, jako całkowicie naturalnym i być może koniecznym niszczycielu biosfery.

Niszczycielu, który poprzez swoją ekspansywność i przypadkowo wynoszące go układy ewolucyjne, stał się gatunkiem dominującym i przynieść może Ziemi katastrofę - zagładę, z szerszego punktu widzenia całkiem naturalną, gdyż każde życie musi mieć swój kres, tak żeby na jego szczątkach mogło wyrastać coś nowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz