Kiedy rozlegał się większy łoskot, wszystko wokół iskrzyło, tonęło w oślepiającej jasności i pachniało spalenizną. Dom był okopcony, a instalacja elektryczna zniszczona. Gdzieniegdzie tańczyły złote ogniki.
I nagle wszystko ucichło, a w tej ciszy na niebo wylały się odcienie czerwieni i rozżarzone łuny. Na ich tle zobaczyłem zarys zrujnowanej fabryki. Ktoś powiedział, że już po wszystkim i teraz będzie czas na ocenę zniszczeń i strat. Ale wtedy jakiś gigantyczny ciemny kształt zjawił się na niebie. Budynek z masy betonu, stali i szkła, spadł wprost na fabryczną ruinę. Coś mi powiedziało, że do świata przedostają się teraz części innych światów. Kiedy o tym pomyślałem, spodziewałem się już dalszego rozwoju wypadków. Chaos się nasilił. Powietrzem wstrząsnął podmuch gorącego wiatru, z którym wędrowały rozpędzone iskry. Wiedziałem, że rozpoczęło się spalanie świata, i że niedługo dotrze tu morze ognia. Zastanawiała mnie przyczyna tych wszystkich przemian i zrozumiałem, że spodziewając się ich, sam je wywoływałem.
Postanowiłem ratować się od śmierci w płomieniach tego kończącego się świata. Razem z innymi, bo było nas pięć osób - czterech mężczyzn i kobieta (kelnerka, lub stewardessa) - wsiedliśmy do małego busa, który poddając się mojemu spodziewaniu, po chwili okazał się być myśliwcem, zdolnym do błyskawicznych przelotów i zawisania nieruchomo nad ziemią, dzięki wykorzystaniu pola antygrawitacyjnego. W ten sposób udało nam się uciec przed kataklizmem.
Ostatecznie znalazłem się na torach, pijąc herbatę przy niewielkim stoliku i prowadząc rozmowy na jakieś zupełnie nieistotne tematy, związane z pracą i życiem codziennym. Wokół torów rozciągała się łąka, zanurzona w atmosferze leniwego letniego popołudnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz