Łaziłem po szpitalu. Był dzień i sporo ludzi się tam kręciło. Klimat trochę jak z filmu noir, zmieszany z emeryckim efektem obskurnej apteki i zmęczonego niedzielnego popołudnia, kiedy wiadomo, że nic się już nie wydarzy, ale tego kiepskiego czasu zostało jeszcze całkiem dużo.
I tam, w jakimś szpitalnym bufecie na dole, przycupniętą na wysokim barowym krześle i opartą łokciem o wykręcony kontuar, zobaczyłem Helenkę z podstawówki (choć w podstawówce żadnej Helenki nie znałem). Nieźle wyrosła, pomyślałem. Była całkiem ładna, a jej kształty kobiece. Uśmiechnęła się do mnie i zagadaliśmy. Niestety, nie pamiętam o czym. Rozmawiając wyczułem, że coś jest z nią nie do końca w porządku. Może to ten szpital? Tak, z jakiegoś powodu przecież tu przesiadywała. Włosy miała zebrane gładko u góry głowy, odciągnięte w tył i tam upięte, jakby na modłę lat 50. Całkiem schludnie i elegancko więc. Ale było w jej postaci coś nieświeżego, coś co pudrowało jakąś niedobrą i straszną prawdę.
Nie pamiętam na czym nasza rozmowa stanęła, ale musiałem już zbierać się do wyjścia.
Gdzieś po drodze ujrzałem zasuszonego staruszka, który mi się przyglądał z kolejki pełnej podobnych mu emerytów. Miał poczerniałe od zgnilizny powieki, ale jedno oko zdawało się trochę jeszcze działać i dostrzegało mnie.
- Dzień dobry stryjku. Co ty tu robisz? Co u ciebie? – zapytałem grzecznościowo, rozpoznając w nim nie do końca lubianą postać. Miałem jednak wrażenie, że teraz akurat, ta rozmowa może okazać się całkiem ciekawa.
- Cześć, Piotrusiu. Witaj, witaj... A leczę się. To znaczy... Może już niedługo. – podał mi dłoń, której palce rozpadły się już zupełnie i pozostały po nich tylko sczerniałe wypustki skórne, ociekające cuchnącą galaretką. Co prawda z odrazą, ale jednak przyjąłem ją.
- Rozumiem. A właśnie, chyba spotkałem niedawno ojca. Pomyślałem, że może chciałby stryjek z nim porozmawiać? Tak, po latach. Ostatnio podupadł na zdrowiu.
- Ja, nie. Ale ty mógłbyś. Wiem, że mieszka w jakiejś ruderze na strychu. Tutaj, w centrum, niedaleko.
Zastanawiając się nad tymi słowami szedłem dalej i gdzieś tam, w zakamarkach szpitala, natknąłem się na ojca. On również nie wyglądał dobrze. Oczy miał, co prawda, w lepszym stanie niż stryjek, ale nos mu się zupełnie rozłożył. Uszy także. Zagadaliśmy. Zdziwiłem się, że żyje i zapytałem, czy gdyby miał znów umrzeć, to chciałby kogoś zobaczyć przy swoim łożu śmierci. Spojrzał na mnie z dezaprobatą, jakbym zadawał tylko pytania, na które odpowiedzi sam doskonale znam. Zmieniłem więc temat.
- A wiesz, spotkałem tu Helenkę z podstawówki. Dawno się nie widzieliśmy.
- No to bierz się za nią. Bo to ta niezła, prawda?
- Tak, kiedyś była niezła.
Pogadaliśmy sobie przy barze. Myślałem, że zamówi coś mocniejszego, ale wziął tylko jakieś ciastko podobne do sernika, twierdząc że w tym stanie, w którym jest teraz, potrzebuje dużo azotu. Chciałem jak najwięcej powiedzieć mu o sobie, a przecież powinienem raczej posłuchać jego. W końcu to on umierał.
- Odwiedź mnie u mnie, na poddaszu, to pogadamy sobie dłużej. – powiedział pod koniec rozmowy i rozeszliśmy się.
Zanim udało mi się opuścić szpital spotkałem Asiulę. Odmieniła wygląd. Włosy przycięła dookoła głowy i skróciła je podgalając tak, że na czole pozostała fajna grzywka. Była w czarnej dopasowanej sukience i w glanach. Wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale z jej twarzy zniknął wyraz inteligencji. I była jakby kimś jeszcze, kimś innym, niż tylko sobą. Jakąś barmanką, którą kiedyś znałem. Mieliśmy coś do załatwienia, ale po drodze chciałem jeszcze koniecznie zajrzeć do ojca. Miałem do niego wiele pytań, które nie wiedzieć czemu, nie mogły czekać.
Myślałem o tym spotkaniu z przyjemnością. Ale kiedy dotarliśmy na miejsce, opadły mnie wątpliwości, czy uda nam się wejść przez klapę na strych. To było trudne, chybotliwe przejście z niepewną drewnianą podłogą. Upadek groził poważnymi konsekwencjami. Widziałem jak prowadzący nas tam ojciec z łatwością, choć śmiertelnie chory, wskakuje do swojego gniazda. Ale po co wziąłem tu Asiulę? Mam przecież tyle do obgadania ze starym, sam na sam.
- Nie przejmuj się, zabrałam gorzką żołądkową. Wszystko będzie dobrze. - odpowiedziała jakby usłyszała moje myśli.
Pojawił się ojciec z twarzą szaro-czarną i zachęcał nas do wejścia.
- Hmm, zgrabna ta twoja dziewczyna...
Musieliśmy wspiąć się na dach, gdzie urzędowały dwie panie-manekiny w kolorze szaro-buro-khaki. Miały w połowie wypalone policzki i przechadzały się tam i z powrotem po krainie opustoszałej, jakby po katastrofie nuklearnej. Zawiewało piachem pustyni i zestarzałymi śmieciami wielkiego miasta.
Z dachu znów zeszliśmy na poddasze, przeciskając się obok wielkiego blaszanego chlebaka przy klapie. Jednak opuszczenie się do nory ojca było wciąż niemożliwe. Pojawili się jego sąsiedzi, którzy oznajmili nam, że „Semena nie ma w domu”. Nie słyszałem wcześniej o takiej ksywie ojca. Następnie pojawił się jakiś na czarno ubrany kolo, który też zapytał o Semena, po czym stwierdził, że on wchodzi pierwszy. Wyciągnął pistolet. Poczułem, że muszę go zabić jak najszybciej i przypomniałem sobie, że taż mam jakiś pistolet. Wyjąłem go spod pazuchy i usiłowałem oddać strzał. Jednak okazał się być tylko zabawką. Zwróciłem tym samym uwagę tamtego. Wystrzelił do mnie dwa razy, trafiając obiema kulami w szyję. Upadłem, czując że to już koniec. Podbiegła spanikowana Asiula. Zacząłem jakąś natchnioną tyradę o tym, że za chwilę spotkamy się gdzie indziej i niech się nie martwi. Skwitowała to tak, że bredzę w agonii, bo to prawdziwy koniec, więc nigdzie się już nie spotkamy.
Wtedy dopadł do nas czarny. Nie mając innego wyjścia, lecz czując, że jeszcze nie umarłem, chwyciłem go za głowę i roztrzaskałem ją o kolumnę. Potem mu ją oderwałem od reszty ciała, pomagając sobie zębami.
Pojawił się Siemian, kolega-sąsiad z dzieciństwa, który zauważył głosem niby narratora, że nie jestem taki wcale martwy jakby się mogło wydawać. Natomiast czarny pan jest z pewnością.
- Najwyraźniej oba pociski utkwiły mi w szyi powstrzymując krwawienie. - komentowałem bredząc. - Wolałbym się jednak gwałtownie nie ruszać. Swoją drogą, wiecie, myślałem że postrzał boli trochę bardziej. A teraz prawie nic nie czuję. No tak, może jestem w szoku, ale znam gorsze rodzaje bólu. Na chwilę sobie tu przysiądę...
Wciąż pozostawał problem opuszczenia się do gniazda ojca. Teraz podłoga zdawała się jeszcze bardziej chybotliwa, a upadek jeszcze groźniejszy.
Wtem pojawiło się trzech nieznajomych kolesi, którzy oznajmili, że następuje zmiana planów, bo Semena już tu nie ma i musimy iść z nimi do niego, zanim przybędą kamraci tamtego czarnego, który umarł.
Pomyślałem, że mieliśmy szczęście, że kumple ojca dotarli tu pierwsi.
Siemian zniknął, a Asiula z kolesiami zeszła na dół. Ja nie nadążałem za nimi, mając problemy z poruszaniem się po postrzale.
Nagle dotarło do mnie, że coś tu nie gra. Chwyciłem za telefon, by skontaktować się z Asiulą i powiedzieć, żeby na mnie zaczekała i nigdzie z nimi nie szła. A najlepiej, żeby zaraz tu wróciła.
Ale kiedy się wybudzałem, w lewym uchu brzmiał mi jeszcze buczący sygnał: „Nie odbiera”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz