Byłem chłopem i właśnie umarła moja matka. Ułożyłem jej ciało na dwukołowym wozie i pociągnąłem na wysokie wzgórze za wsią. Tam ją pogrzebałem i stałem czas jakiś czekając na coś. Nic się jednak nie wydarzyło, ani nikt więcej nie przyszedł. Okazało się natomiast, że jest piękne lato. Sama pełnia lata. Pomyślałem wtedy, że nie mam tu specjalnie nic do zrobienia, więc będzie najlepiej jeśli zostawię wszystko i pójdę w świat.
Wóz postanowiłem oddać komukolwiek, kogo spotkam po drodze. Schodząc z powrotem w kierunku wioski zauważyłem, że zanosi się na burzę i zaraz potem spotkałem innego chłopa. Przekazałem mu wóz, zwierzając się jednocześnie ze swoich planów. Zamierzałem iść przed siebie, a wieczorem rozpalić ognisko i ułożyć do snu.
Kiedy mu o tym opowiadałem, rozpoczęło się bombardowanie. Latały nad nami prymitywne dwupłatowce, z których zrzucano bomby, a więc musiał to być początek dwudziestego wieku. Ludzie wokół szukali sobie schronienia biegając w popłochu i mój rozmówca dołączył do nich, porzucając darowany mu właśnie wóz.
Pomyślałem, że będę się trzymał drzew i spróbuję dotrzeć do lasu. Wtedy z jakichś drzwi ktoś do mnie zamachał - młoda dziewczyna, której mój pomysł na przyszłość bardzo się spodobał i postanowiła iść ze mną. Potrzebowaliśmy jednak ciepłych ubrań, a ja dodatkowo butów, bo przez cały czas chodziłem boso. Jedno i drugie udało się szybko znaleźć w ogólnym zamęcie i rozgardiaszu związanym z bombardowaniem. Zdobyliśmy ciepłe damskie kurtki puchowe. Były obszerne i w kolorach pastelowych.
Chciałem zabrać dziewczynę do lasu i rozpalić ogień, ale samoloty wciąż krążyły nad nami, więc uznałem, że dym mógłby być teraz nie najlepszym pomysłem. Postanowiliśmy, tymczasowo, poszukać schronienia w pobliskim gospodarstwie. Gospodarz oponował, mówiąc że ONI już i tak są na naszym tropie i jadą tu białym samochodem. Ostatecznie jednak, zgodził się ukryć nas na strychu.
Chowając się, właściwie, przyznawałem mu rację, bo sam już ten biały samochód słyszałem. Docierał do mnie dźwięk jego silnika i trzaskanie drzwiami, kiedy barykadowałem nas od środka. Plan był teraz taki, żeby znaleźć jakieś wyjście stąd, tajny tunel, albo chociaż skrytkę, zanim oni zdołają tu wtargnąć przełamując barykadę. Niestety, nie udało się planu zrealizować i już chwilę potem udawaliśmy się na przesłuchanie.
Kiedy prowadzono nas po stukoczących dechach jakiejś wieloizbowej chaty, zajętej (zapewne tymczasowo) przez najeźdźcę, myślałem o tym, że czeka mnie za chwilę wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie. Za wszelką cenę jednak powinienem im nie mówić. Nie wiedziałem, co prawda, o czym, ale szukałem już w sobie jakiegoś wewnętrznego nastawienia, które by mi to niemówienie umożliwiało. Zrozumiałem, jak niefortunnie się składa, że na to całe przesłuchanie idziemy razem, ja i dziewczyna.
Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, ujrzałem obrazek częściowo tylko spójny. Otóż, byli tam Niemcy. Oczywiście, kto inny chciałby bombardować wieś! Kilku schludnych świńskich blondynów i elegancka blondynka – tutaj wszystko było na miejscu. Ale dowodził nimi dwumetrowy brunet o bardzo sympatycznej fizjonomii, a wszyscy siedzieli przy suto zastawionym stole, do którego i nas dwoje zaproszono. Blondynka głaskała mnie wzrokiem tak, że poczułem się błogo, jak mały chłopiec. Zresztą, było tu ciepło i niemal jak w domu.
Jowialny brunet poprosił żebyśmy się poczęstowali i opowiedzieli coś o sobie. Postanowiłem postawić na szczerość i wyjaśnić mu istotę mojego objawienia ze wzgórza, które nakazywało mi iść na wędrówkę, ponieważ tylko porzucenie wszystkiego co miałem i wędrówka przez świat, mogą mieć dla mnie jeszcze jakiś sens. Nie wiem czy mnie zrozumiał, ale w pewnym momencie przerwał mi, pytając, czy z tego właśnie powodu oboje – ja i ta tutaj piętnastolatka - nawrzucaliśmy suchych liści do przerębli.
Hmm, nie sądziłem, że ona może mieć piętnaście lat. I te przeręble, których zupełnie nie mogłem sobie przypomnieć… Tym bardziej, że akurat było lato. Byłem jednak gotów machnąć ręką na te drobiazgi i pozwolić mu pozostać w błędzie, byle tylko móc dalej opowiadać, że oto ja i ona wybieramy się właśnie razem w świat i musimy już lecieć.
Niestety, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, przygoda, wraz z pianiem budzika, urywa się w najciekawszym momencie.
Noc w noc sen mnie nachodzi dziwny.
OdpowiedzUsuńMoże jednak to nie sen, a prawda?
Tak, był tak realistyczny, że po obudzeniu miałem wrażenie, że przeżyłem cały dzień gdzieś daleko stąd.
Usuń