czwartek, 31 stycznia 2019

31.01.2019

W całej grze życia, która tak nas pochłania, uderza mnie i nie daje spokoju fakt niedostrzegalny na co dzień: gramy w coś, czego reguł nie rozumiemy. Próbujemy więc je sobie tłumaczyć, stwarzając je. Ostatecznie, najbardziej zadziwiające jest to, że nie znamy celu gry, a mimo to dajemy się w nią wciągać. Dlaczego jednak sama gra istnienia miałaby mieć cel, skoro celowość to tylko ludzka kategoria, umożliwiająca choćby lepsze orientowanie się w „sytuacji taktycznej” swojego organizmu, czy swojego stada na polowaniu? Celowość to element systemu gry, narzucony przez jej reguły. Co więc, przy pomocy tej wewnętrznej kategorii można by opowiedzieć o samej grze, jeśli faktycznie jest to gra raczej, a nie na przykład opowieść?
Problem jest oczywiście bezzasadny tam, gdzie istnieje jakiś żywy mit tłumaczący reguły gry. Mit oparty o religię, filozofię czy ideologię.

Kiedy brak takiego oparcia, pojawia się oszałamiające zdziwienie.

Z drugiej strony, gdyby porównać wszystko co się wydarza, do opowieści raczej niż gry, okazałoby się, że celowość jest zbędna, ponieważ tym co się liczy jest już samo opowiadanie; Snucie wątku, nieustannie wyławianego z morza niepoznawalnego chaosu – oto nigdy nie kończąca się kreacja.
Patrząc na rzeczy z góry - ponad wszelkim względnym i ulotnym wartościowaniem - każda taka opowieść życia nieustannie stwarza świat, a wobec tego nie potrzebuje celu, bo jest nim sama dla siebie. Nie potrzebuje też zewnętrznego sensu, ponieważ to ona stanowi źródło wszelkiej interpretacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz