poniedziałek, 20 sierpnia 2018

2018.08.20

 
Burza trzaskała oślepiającymi wybuchami białego ognia. Za oknami mojego rodzinnego domu przemieszczały się pioruny kuliste. Jedne szybciej, drugie wolniej. Przepływały w błękitnej przestrzeni, jak krople wody ściekające po szybie. Te, w które się wpatrywało, zauważały po chwili obserwatora i kierowały w jego stronę. Ukrywałem się przed nimi, obserwując je z mieszaniną lęku i fascynacji.
Kiedy rozlegał się większy łoskot, wszystko wokół iskrzyło, tonęło w oślepiającej jasności i pachniało spalenizną. Dom był okopcony, a instalacja elektryczna zniszczona. Gdzieniegdzie tańczyły złote ogniki.

I nagle wszystko ucichło, a w tej ciszy na niebo wylały się odcienie czerwieni i rozżarzone łuny. Na ich tle zobaczyłem zarys zrujnowanej fabryki. Ktoś powiedział, że już po wszystkim i teraz będzie czas na ocenę zniszczeń i strat. Ale wtedy jakiś gigantyczny ciemny kształt zjawił się na niebie. Budynek z masy betonu, stali i szkła, spadł wprost na fabryczną ruinę. Coś mi powiedziało, że do świata przedostają się teraz części innych światów. Kiedy o tym pomyślałem, spodziewałem się już dalszego rozwoju wypadków. Chaos się nasilił. Powietrzem wstrząsnął podmuch gorącego wiatru, z którym wędrowały rozpędzone iskry. Wiedziałem, że rozpoczęło się spalanie świata, i że niedługo dotrze tu morze ognia. Zastanawiała mnie przyczyna tych wszystkich przemian i zrozumiałem, że spodziewając się ich, sam je wywoływałem.

Postanowiłem ratować się od śmierci w płomieniach tego kończącego się świata. Razem z innymi, bo było nas pięć osób - czterech mężczyzn i kobieta (kelnerka, lub stewardessa) - wsiedliśmy do małego busa, który poddając się mojemu spodziewaniu, po chwili okazał się być myśliwcem, zdolnym do błyskawicznych przelotów i zawisania nieruchomo nad ziemią, dzięki wykorzystaniu pola antygrawitacyjnego. W ten sposób udało nam się uciec przed kataklizmem.

Ostatecznie znalazłem się na torach, pijąc herbatę przy niewielkim stoliku i prowadząc rozmowy na jakieś zupełnie nieistotne tematy, związane z pracą i życiem codziennym. Wokół torów rozciągała się łąka, zanurzona w atmosferze leniwego letniego popołudnia.

piątek, 10 sierpnia 2018

2018.08.10

Przyśniło mi się, że zmartwychwstał mój ojciec. Leżał w trumnie i żegnaliśmy go. Miał na sobie dosyć barwny, kraciasty garnitur. Ale kiedy przyszedł czas na zamknięcie wieka, spadła na niego do środka jakaś drewniana płyta i przekrzywiła zwłoki. Zakląłem w duchu. Pomyślałem, że zaraz trzeba będzie go prostować, a przecież jest zamrożony, bo leżał w chłodni. Wtedy zauważyłem jakieś minimalne poruszenie i na policzkach pojawiły mu się kolory. Wydaje mi się, że to chyba ja go „obudziłem”, przez to, że się takiego jego zachowania spodziewałem. A mogłem się spodziewać, bo wokół panowała atmosfera tajemnicy i niezwykłości, która zapowiadała jakieś dziwne zjawisko. Nagle więc, ojciec poruszył się i otworzył szeroko oczy. Był zaskoczony, nie mniej niż my. Pomyślałem wtedy, że musiał być w jakimś letargu i jakoś tak ciepło ucieszyłem się z jego "powrotu" i obecności. Potem chodziłem z nim i zajmowaliśmy się różnymi sprawami. Ojciec był tak samo chudy jak go zapamiętałem, ale okazało się, że zapuścił długie włosy. W pewnym momencie coś mu opowiadałem o tym co się działo w latach, kiedy był nieobecny. A on się zaśmiał wesoło i powiedział mi, że wszystko widział, bo wciąż tu był, chociaż ja nie wiedziałem, że on tu jest. I że wszystko robiłem dobrze. Zdziwiłem się, ale jeszcze raz to potwierdził. No i chyba wtedy mnie przytulił. Na koniec wyjął klucze i otwierał drzwi do jakiegoś domu. Wtedy już trochę mnie pouczał.

piątek, 3 sierpnia 2018

2018.08.03

Cokolwiek zrobię, czy nie zrobię, będzie to konieczna realizacja czegoś potencjalnego, czego jestem, jak wszystko inne, przejawem. Z zewnętrznego punktu widzenia może się wydawać, że mam wybór i mogę coś zrobić lub nie, ale już w tym punkcie widzenia, w przyjmowaniu go, jest wychodzenie poza siebie i spoglądanie na siebie jak na kogoś zewnętrznego wobec podmiotu wychodzącego. Utracony zostaje związek „ja” z podmiotem oceniającym, który będąc już na zewnątrz „ja”, planuje dla niego i określa wartości, patrząc na „ja” jakby było kimś innym, kogo uznaje się za siebie samego dlatego tylko, że ten "ktoś" jest najbliższy podmiotowi widzącemu. Ten ktoś jest właściwie przeświadczeniem o zbiorze wartości zatytułowanym „ja”.