![]() |
"Czarna Chata" - kadr z serialu Twin Peaks, 1990 |
Jest już grubo po północy. Jestem w nocnym sklepie i chcę kupić ptysia, ale nie ciastko tylko taki dawny napój owocowy w dużej butelce. Nie widać sprzedawcy, więc wołam: Halo, halo! Pojawia się dziewczyna. Wychodzi skądś i się uśmiecha niepewnie. Podaję jej stówę i czekam na resztę. A ona znika ze stówą i ptysiem za jakąś ciemną kurtyną. Rozglądam się i nawołuję.
Wtem z klapki, co to ją w tym sklepie mieli do bezpiecznego wydawania reszty po nocy, wyskakuje z głośnym szelestem zwinięty i zgnieciony banknot pięćdziesięciozłotowy.
- No co pani – mówię. – Trochę za dużo jak za ptysia. A tak w ogóle, to gdzie ten mój ptyś?
Dziewczyna znów pojawia się i nieśmiało wygląda zza tej ciemnej kotary. Uśmiecha się niepewnie.
- Niestety nie możemy nic więcej dla pana zrobić. Proszę już iść. Jutro pan przyjdzie.
- Jutro? I ktoś mi na słowo uwierzy? Może mi pani coś napisze? Jakieś pokwitowanie...
- Niestety, już nic więcej w tej sprawie zrobić nie mogę. Przykro mi.
Wracam tam następnego dnia rano. Dziewczyny oczywiście nie ma. Zamiast niej jest dwóch kolesi. Młodszy i starszy. Patrzą na mnie z niepokojem, kiedy im opowiadam co zaszło w nocy i czego od nich oczekuję. Niech mi oddadzą te cholerne pięćdziesiąt złotych. Bo ptysia mam już gdzieś, oczywiście. Z tą stratą jakoś się pogodzę. Przy okazji zauważam, że asortyment tego sklepu zniknął. Nie istnieje. Tłumaczę się przed nimi, ale jednocześnie coraz bardziej staje się dla mnie jasne, że nie mam szans nic wskórać. Niemniej, gadam.
- Niech pan tu zaczeka – mówi starszy i razem znikają za ciemną kotarą, podobną do tej wczorajszej, z nocy.
Czekam więc, ale nikt się już nie pojawia. Opanowuje mnie przeświadczenie, że zostałem wciągnięty w coś, czego mi teraz bardzo nie potrzeba. Coś co będzie zupełną stratą czasu, a pewnie i czegoś więcej.
I wtedy za plecami słyszę hałas. Oto w podłodze, która jest niby jakaś szachownica, unosi się i wyskakuje mała klapka. Blaszana klapka od brudnej studzienki ściekowej. W otworze pojawia się ręka w rękawiczce. Obmacuje podłogę wokół. Zaraz za nią druga. Obmacują podłogę poszukując czegoś. Mnie? Robi się trochę tak jak w filmie „To”. Wiem, że kiedy tam podejdę i spojrzę w dół pojawi się jakieś nienawistne spojrzenie, albo inna niekoniecznie chciana rzecz. Ale podchodzę, bo trzeba to załatwić. I mówię, przy tym znowu jakieś: Halo, halo!
Czuję nagle, że gdzieś z niewidoczności za moimi plecami ktoś dotyka moich ramion. Delikatnie głaszczą mnie czyjeś ciepłe dłonie. Nie wierzę w tę ich delikatność, bo jednocześnie widzę tamte dwie zarękawiczone, które wciąż obmacują szachownicę podłogi wokół studzienki. Czuję, że to sen i wiem dobrze jakiego typu. Wszystkie wcześniejsze sny tego rodzaju, o których na jawie nie pamiętam, przypominają mi się naraz. A było ich wiele. Coś mi teraz każe pamiętać i przyznać się, że to, że ich nie pamiętam oznacza po prostu moją winę. Pamiętać nie chcę. I stąd to wszystko.
Ciepłe dłonie mnie głaszczą, a ja im nie dowierzam. Spodziewam się, że za chwilę zaczną się zaciskać. Postanawiam nie czekać na to i sam je próbuję chwytać.
Wtedy otwieram oczy i okazuje się, że to ty mnie głaskałaś. Mówisz: Tłumaczyłeś coś komuś bardzo usilnie. Mówiłeś niezrozumiałe słowa.
Potem przypominam sobie, że przed snem rozmyślałem o świadomych snach i zjadłem kilka pomidorów suszonych w oleju, wspominając mamine przestrogi, żeby nie jeść ciężkich rzeczy przed snem, bo coś niedobrego będzie się śniło. Jak ona nie poważała nigdy snów! Chyba właśnie dlatego, żeby sprawdzić - właśnie dlatego te pomidory jadłem! Niedobry sen? Śnijmy, śnijmy, badajmy. Panie, nie z nami takie numery przecież! Czytam notatkę sprzed zaśnięcia wczoraj:
Oniria jako klucz nieracjonalny do tu. Nie Finneganów tren, choć może. Szukanie szufladami szufanie. Poz szuladę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz