Podoba mi się (wschodnio-genetyczna pewnie) koncepcja bytu, a raczej bycia, jako umysłu. Nie mojego umysłu, ale umysłu w szerszym sensie. Czy jednego Umysłu? Nie. Nie kategoryzujmy tak. Po prostu umysłu: "wszystko to umysł". Czyj? Nie wiem. Nie wie tego to, co jest „ja”. Być może niczyj. Swój sam, albo i nie swój. Im mniej o nim, tym lepiej. Ale, w każdym razie, on to właśnie byłby byciem. Po nim byt statyczny, przecież zawsze w swojej bytowości stwierdzanej. I dopiero na końcu świat, który już tylko modelem przecież bytu, ubraniem z wyobraźni. Że umysł w mózgu i z mózgu? Raczej: mózg, to sen umysłu. Ale bycie samo – czy to umysł właśnie?
Myślałem tak patrząc jak się żarzy wschodzące w styczniu słońce. I myślałem o nim - iskra w popiele. Że to gwiazda - w wiecznym płynięciu rzeki Teraz zastygła? Dlatego kula, nie spirala albo płaska kartka? Na pewno nie tylko, i nie tak akurat wyłącznie, jakby się zdawało.
A kto wie jak? Na pewno nie człowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz