środa, 19 lutego 2020

Juliusz i Lukrecja

Po śmierci matki Juliusza, jego ojciec ożenił się ponownie. Tym razem wybranką była istota dużo młodsza, powabna i wesoła, a przy tym wolna od nadmiaru refleksyjności. Juliusz szybko ją polubił, a w miarę jak lata mijały i przejawiał coraz więcej atrybutów samca, wzrastało w nim jednocześnie zrozumienie dla ojcowskiego wyboru. Trzeba przyznać, że im bliżej był pełnoletności, tym większym i nie do końca synowskim zainteresowaniem darzył Lukrecję.

Podglądając ją podczas przebierania wyobrażał sobie, że jest myśliwym, ona zaś zagubioną w lesie żoną młynarza, która, powodowana wstydliwym impulsem, ucieka w głuszę, by zmieniać się tam w łanię o niewinnych oczach i jako postać zwierzęca, oddawać bezwstydnie zwierzęcym rozkoszom. Marząc i oglądając macochę, Juliusz wykonywał czynności, o których dobrze wiedział, że nikt nie nazwałby ich godnymi dżentelmena. W myślach obłapiał jej bujne kształty, niecierpliwymi dłońmi ważył je i badał, zmierzając ku miejscom tajemnym, największym sekretom, które tylko czasem, na mgnienie oka mu się ukazywały. A wtedy czuł jak zalewa go płynny miód o barwie złota i miód ten podpala się płomieniem wolnym, lecz stałym i niegasnącym. O, jakże wtedy blisko był tajemnicy życia! Wszystkie baśnie i wszystkie w nich królowe, dobre i złe, zbierały się wokół niego, napełniając mu serce mieszaniną fascynacji i lęku. Obserwował ją, swoją królową-czarodziejkę, a ona wprowadzała go, choć nieświadomie, w świat baśni niemożliwej do pojęcia, lecz pięknej jak nic, co w świecie rzeczywistym mogłoby zaistnieć.

Nie wiedział wtedy Juliusz, że ta właśnie baśń stanie się dla niego złym czarem i pułapką, z której, nawet jeśli kiedykolwiek ktoś go wyzwoli, to od jej powracającego wspomnienia nie ucieknie już nigdy. Wracał więc, by czynić swój święty rytuał obcowania z królową, czarodziejką, boginią, bo tak ją w myślach tytułował. Ona zaś przychodziła do niego w snach, gdzie razem zgłębiali tajemnicę istnienia od jej najskrytszych zakamarków. I gdy początkowo to on oddawał się jej, dominującej lecz opiekuńczej, łaknącej jego podległości i chłopięcego zaskoczenia, to z wolna ich role zmieniały się.

Z czasem sam począł odnajdować Lukrecję nagą i lśniącą od potu. Spotykał ją jako łowca, gdy uciekając przed nim gubiła w lesie drogę, lub trafiała wprost do jaskini bez wyjścia, gdzie płonął ogień specjalnie dla niej przygotowany. Dopadał tam zlęknioną, z ciałem wychłostanym gałązkami i listowiem, pachnącą wiatrem i sokami ciała. I nie było już w nim dawnej nieśmiałości. Teraz posiadał swoją królową w całości, jako dziedzictwo. Jako przedmiot i zabawkę od zmierzchu do świtu. Od zachodu słońca doświadczał jej ciało rozkoszami, z których wiele mogłoby uchodzić raczej za tortury. Jednak, kiedy nad ranem mdlała umęczona jego uwielbieniem, Juliusz ukrywał Lukrecję w świętej grocie pod wodospadem, by następnego wieczora powtórzyć swój obrzęd od nowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz