piątek, 29 marca 2019

Samotny stażem pan młody

  Byłem chłopem i właśnie umarła moja matka. Ułożyłem jej ciało na dwukołowym wozie i pociągnąłem na wysokie wzgórze za wsią. Tam ją pogrzebałem i stałem czas jakiś czekając na coś. Nic się jednak nie wydarzyło, ani nikt więcej nie przyszedł. Okazało się natomiast, że jest piękne lato. Sama pełnia lata. Pomyślałem wtedy, że nie mam tu specjalnie nic do zrobienia, więc będzie najlepiej jeśli zostawię wszystko i pójdę w świat.

 Wóz postanowiłem oddać komukolwiek, kogo spotkam po drodze. Schodząc z powrotem w kierunku wioski zauważyłem, że zanosi się na burzę i zaraz potem spotkałem innego chłopa. Przekazałem mu wóz, zwierzając się jednocześnie ze swoich planów. Zamierzałem iść przed siebie, a wieczorem rozpalić ognisko i ułożyć do snu.

 Kiedy mu o tym opowiadałem, rozpoczęło się bombardowanie. Latały nad nami prymitywne dwupłatowce, z których zrzucano bomby, a więc musiał to być początek dwudziestego wieku. Ludzie wokół szukali sobie schronienia biegając w popłochu i mój rozmówca dołączył do nich, porzucając darowany mu właśnie wóz.

 Pomyślałem, że będę się trzymał drzew i spróbuję dotrzeć do lasu. Wtedy z jakichś drzwi ktoś do mnie zamachał - młoda dziewczyna, której mój pomysł na przyszłość bardzo się spodobał i postanowiła iść ze mną. Potrzebowaliśmy jednak ciepłych ubrań, a ja dodatkowo butów, bo przez cały czas chodziłem boso. Jedno i drugie udało się szybko znaleźć w ogólnym zamęcie i rozgardiaszu związanym z bombardowaniem. Zdobyliśmy ciepłe damskie kurtki puchowe. Były obszerne i w kolorach pastelowych.

 Chciałem zabrać dziewczynę do lasu i rozpalić ogień, ale samoloty wciąż krążyły nad nami, więc uznałem, że dym mógłby być teraz nie najlepszym pomysłem. Postanowiliśmy, tymczasowo, poszukać schronienia w pobliskim gospodarstwie. Gospodarz oponował, mówiąc że ONI już i tak są na naszym tropie i jadą tu białym samochodem. Ostatecznie jednak, zgodził się ukryć nas na strychu.

 Chowając się, właściwie, przyznawałem mu rację, bo sam już ten biały samochód słyszałem. Docierał do mnie dźwięk jego silnika i trzaskanie drzwiami, kiedy barykadowałem nas od środka. Plan był teraz taki, żeby znaleźć jakieś wyjście stąd, tajny tunel, albo chociaż skrytkę, zanim oni zdołają tu wtargnąć przełamując barykadę. Niestety, nie udało się planu zrealizować i już chwilę potem udawaliśmy się na przesłuchanie.

 Kiedy prowadzono nas po stukoczących dechach jakiejś wieloizbowej chaty, zajętej (zapewne tymczasowo) przez najeźdźcę, myślałem o tym, że czeka mnie za chwilę wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie. Za wszelką cenę jednak powinienem im nie mówić. Nie wiedziałem, co prawda, o czym, ale szukałem już w sobie jakiegoś wewnętrznego nastawienia, które by mi to niemówienie umożliwiało. Zrozumiałem, jak niefortunnie się składa, że na to całe przesłuchanie idziemy razem, ja i dziewczyna.

 Kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce, ujrzałem obrazek częściowo tylko spójny. Otóż, byli tam Niemcy. Oczywiście, kto inny chciałby bombardować wieś! Kilku schludnych świńskich blondynów i elegancka blondynka – tutaj wszystko było na miejscu. Ale dowodził nimi dwumetrowy brunet o bardzo sympatycznej fizjonomii, a wszyscy siedzieli przy suto zastawionym stole, do którego i nas dwoje zaproszono. Blondynka głaskała mnie wzrokiem tak, że poczułem się błogo, jak mały chłopiec. Zresztą, było tu ciepło i niemal jak w domu.

 Jowialny brunet poprosił żebyśmy się poczęstowali i opowiedzieli coś o sobie. Postanowiłem postawić na szczerość i wyjaśnić mu istotę mojego objawienia ze wzgórza, które nakazywało mi iść na wędrówkę, ponieważ tylko porzucenie wszystkiego co miałem i wędrówka przez świat, mogą mieć dla mnie jeszcze jakiś sens. Nie wiem czy mnie zrozumiał, ale w pewnym momencie przerwał mi, pytając, czy z tego właśnie powodu oboje – ja i ta tutaj piętnastolatka - nawrzucaliśmy suchych liści do przerębli.

 Hmm, nie sądziłem, że ona może mieć piętnaście lat. I te przeręble, których zupełnie nie mogłem sobie przypomnieć… Tym bardziej, że akurat było lato. Byłem jednak gotów machnąć ręką na te drobiazgi i pozwolić mu pozostać w błędzie, byle tylko móc dalej opowiadać, że oto ja i ona wybieramy się właśnie razem w świat i musimy już lecieć.

Niestety, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, przygoda, wraz z pianiem budzika, urywa się w najciekawszym momencie.

piątek, 8 marca 2019

Sens przyrody poza ekologią


 
"Kto widział wiatr? Ani ja, ani ty. Ale gdy liście drżą na drzewach, To wiatr przechodzi tędy. Kto widział wiatr? Ani ty, ani ja. Ale gdy drzewa pochylają swe głowy, To wiatr tutaj hula."
Christina Rossetti (tłum. Ryszard Mierzejewski)

Widziałbym wszystkie miejsca jako pozbawione człowieka. Może ktoś by mnie nazwał ekologiem radykalnym, ale widziałbym je tak ze względu na przyrodę - jej dobro - i dobro człowieka jednocześnie. Przyroda bez nas, wydaje mi się czymś czystym i godnym podziwu. Ktoś mógłby odpowiedzieć, że przecież, jeśli nie ma kto jej oglądać, to jej zachowanie mija się z celem i sensem. To po części prawda, jednak odszedłbym tutaj od ludzkiej kategorii sensu, na rzecz kategorii piękna. Zachowałbym więc przyrodę dla niej samej, ze względu na to, że stałaby się, istniejąc bez nas i po nas, pewnego rodzaju ostatnim, długim akapitem opowieści o naszym gatunku. Wiele się już zdarzyło w jego historii i myślę, że ten obraz można by w każdej chwili uznać za dokończony, lub prawie dokończony.

Pojawia się w tym miejscu tęsknota za przeszłością, która zdaje się być czymś minionym bezpowrotnie i tylko próby nieustannego jej powtarzania - zawsze w nieco innej formie - są w stanie, w pewnym sensie, ją aktualizować. Czym jest ta dziwna tęsknota? Eliade pisał: Według Platona uczenie się to przypominanie sobie. Przedmioty fizyczne pomagają duszy wycofać się w głąb siebie i – poprzez coś na kształt „wędrówki wstecz” – odkryć samą siebie na nowo, odzyskać pierwotną wiedzę, którą posiadała jako byt pozaziemski. Otóż młody Australijczyk drogą inicjacji odkrywa, że jako przodek mityczny gościł już w przeszłości mitycznej; dzięki inicjacji uczy się on robić wszystko to, co robił ongiś, na początku, gdy pojawił się po raz pierwszy w postaci istoty mitycznej.*

W tym sensie nic, co się kończy i przemija, paradoksalnie, nie przestaje istnieć, ponieważ - dopiero zakończone - dołącza do obrazu całości i w nim zyskuje znaczenie.

23.01.23. Dzisiaj dodałbym, że za milion, dwa, czy trzy miliony lat - nawet jeśli trzeba by było miliarda (świat ma na to czas) - i tak zrobi się podobnie jak teraz. Gdybyśmy bezpowrotnie zniknęli z mapy istnienia, to jakieś życie znów pewnie dojdzie do podobnego etapu. W tych warunkach to proces równie konieczny, jak to co się dzieje w gwiazdach.
Może przez jakiś czas byłoby lepiej, piękniej, mniej świadomie?

Tylko, czy ta chwilowa zmiana coś by znaczyła? Czy pustka po nas byłaby jakimś oddechem?

_______________
Przypis:

*Mircea Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne, Kraków 1992, s. 8.