poniedziałek, 9 września 2019

W domu, bo w drodze



 Gdy człek bierze tobołek i samotnie rusza w nieznane bory dla samej li tylko przygody, nie zważając, dokąd zajdzie, można by słusznie rzec, że zagubiony jest przez cały czas. Można też jednak równie słusznie powiedzieć, że przez cały ten czas jest po prostu w domu. Nie trapi go troska o przyszłość, odkrywa jeno nowe rejony, to wszystko.

Horace Sowers Kephart

Wypływa z tej myśli ciekawa nauka. Można ją zrozumieć szerzej, niż tylko w odniesieniu do wędrówki przez dzicz. Skoro dobrowolnie wybieramy stan zagubienia i, nie pragnąc nigdzie dotrzeć, godzimy się na nieustanną podróż, to faktycznie jesteśmy w pewnym sensie wciąż u siebie. Każde miejsce, które odkrywamy podczas drogi, jest właściwym miejscem. Żadne nie znajduje się bliżej, ani dalej od naszego celu, ponieważ ten cel jest wszędzie, gdzie jesteśmy my i jest osiągnięty już teraz. Celem jest samo wędrowanie.
Iść donikąd, to być zawsze u siebie.

Kiedy spojrzymy w ten sposób na swoje życie i potraktujemy je jako włóczęgę, w którą zanurzamy się, aby się w niej zagubić, to okazuje się, że znika problem z brakiem sensu tego życia. Jako jego cel stawiamy sobie wtedy jedynie przygodę odkrywania drogi. A ta wiedzie nas tam, dokąd sama zechce.

Trudność polega tutaj głównie na tym, że łatwo jest wpaść w pułapkę jakiegoś konkretnego celu, ulec mu i tym samym utracić perspektywę dystansu, która jest warunkiem doświadczenia wolności w tak traktowanym zagubieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz