Jeśli moralność wyewoluowała z pragmatycznego altruizmu, jako przypadkowy efekt uboczny dość prostych początkowo, społecznych zachowań hominidów, to jawne i szczere niepodporządkowywanie się jej - zwłaszcza poprzez budowanie moralności własnej (a w każdym razie, poprzez uniezależnianie się od obowiązującej) - byłoby możliwe dzięki rezygnacji z korzyści, na które istota społeczna może liczyć, dopasowując się do stada.
Człowiek, który zdobyłby się na taki akt wolności wewnętrznej, powinien, jak się wydaje, dążyć do autarkii. Byłby to ktoś, kto nie upatruje już swojego szczęścia w stosunkach stadnych, we wzajemności i zgodzie, lecz w czymś od stada niezależnym. W sobie samym, w swoim wnętrzu, które stara się przemienić tak, by stało się wolne przede wszystkim od przywiązania do, płynącego z poczucia przynależności, bezpieczeństwa.
Jest to przypadek Nietzschego i jego główny temat – nadczłowiek, budujący świat wartości własnych poprzez twórczy opór wobec wszelkiego nacisku wymuszającego na nim przystosowanie.
Nie oznacza to jednak braku empatii, która jest zmysłem na tyle pierwotnym, że charakteryzuje już niektóre małpy. Moralność, kształtująca się przy udziale empatii, mogła czasem nawet daleko się z nią rozmijać, a w każdym razie zdolna była nie tyle do uniezależnienia się od tejże empatii, poprzez jej zanegowanie, ile raczej do ustawiania się wobec niej w jakimś stosunku. Także opozycyjnym.
Wobec tego, przewartościowanie wszystkich wartości nie musi wpływać na zdolność do empatii, ani nie wymaga jej tłumienia. Kiedy więc Zaratustra porzuca współczucie dla "człowieka wyższego", o którym mówi, że było jego „ostatnim grzechem”, to nie rezygnuje tym samym z empatii i współczucia w ogóle, lecz staje się wolny od przymusu ulegania im, za względu na własną korzyść.