![]() |
Koło Fortuny z tarota marsylskiego |
Mój sposób życia pewnie wielu uznałoby za, w lepszym wypadku, beztroski i krótkowzroczny, w gorszym, bezsensowny i głupi. Mnie tymczasem uderza szaleństwo życia obliczonego na efekt, szaleństwo życia podporządkowanego trosce o zbudowanie przyszłości i zabezpieczenie tego, co powstając zaraz znika. Wokół nas wszędzie brzmi obłędna melodia życia, stukanie młotków przy budowie piramidy - taniec pragnień i fascynacji, grozy i obrzydzenia. Choć te drugie są dziś może często w ukryciu przeżywane. Rzadko przecież na ulicy widzimy kogoś, kto kona miesiącami i latami, przygnieciony nieuleczalną chorobą w otoczeniu zmęczonej rodziny, odwlekającej nieunikniony koniec na rzecz wydłużonego cierpienia. Rzadko to dziś widać, ale to także jest codzienność, która nas z ukrycia otacza. To także jest przyszłość.
W imię czego toczy się wieczne koło życia, to koło przemian? Szaleństwem się toczy, obłędem, w którym myśl i rozum wprzęgnięte są w niewolę sił witalnych. Czy każde ludzkie dążenie nie opiera się ostatecznie na fundamencie irracjonalnej woli? Tej, która sama będąc zaprzeczeniem wolności, jednocześnie ją stwarza. Czy każde ludzkie dążenie nie jest podszyte życzeniem sobie, by było tak, jak chce tego wyobraźnia, ta nieświadoma przestrzeń chaosu, która przynosi nam nowe myśli, podsuwając je już jako gotowe do odziania ich w obrazy i słowa? Nie my przecież swoje myśli tworzymy. Przychodzą do nas jeszcze ciepłe od ognia, w którym powstały. A wtedy sądzimy, że możemy je obrabiać, rzeźbić i formować tak, jak nam się podoba. Ale właśnie owo „podobanie się”, za pomocą którego rzeźbimy myśl, także przychodzi z nieznanego źródła myśli. Więc nie my to „podobanie się” posiadamy, lecz ono jest tym, co nas formuje w sposób, którego nie zauważamy.
A więc dlaczego oceniam to koło życia jako szaleńcze? Dlaczego mam swoją ocenę za trzeźwą, wobec bardziej naturalnej oceny upojonych życiem umysłów tych wielu, którzy raczej uznaliby mnie za pomylonego?
Może dlatego, że ta moja ocena nie łączy się ani ze smutkiem, ani z żalem, ani z lękiem. Jest raczej chłodna, choć muszę przyznać, że zawiera się w niej jakiś pierwiastek gniewu, który chciałby móc się wywodzić z poczucia osamotnienia w swojej perspektywie. I może tu jest moje nieświadome „podobanie się” swojej oceny, że dąży ono do oddzielenia od perspektywy tych wielu? Perspektywy, której przyjęcie byłoby oznaką uległości wobec stada, oznaką ugięcia się, by być równym.
Czy jest to już bardziej trzeźwe, czy tylko inaczej pijane spojrzenie? A może jestem pijanym wśród pijanych, tak jak oni wierzącym, choć w co innego: w realność irracjonalnej woli, w niewolę sił witalnych? W świat?
Ale przecież w świat już nie wierzę. Nie wierzę?
Ja tylko wyobrażam sobie co to znaczy, że go naprawdę nie ma.