Mógłbym nazwać się ekologiem radykalnym w tym sensie, że zostawiłbym wszystko własnemu biegowi. Jeśliby więc ludzkość miała doprowadzić do samozagłady i zagłady całego życia na Ziemi, to również uznałbym za naturalny bieg rzeczy. Także wtedy, gdyby ustąpiła miejsca jakiemuś swojemu wytworowi, w postaci sztucznej świadomości, która przetrwałaby miliardy lat, rozprzestrzeniając się na miliony galaktyk. Wszystko dzieje się samo, nie zaś ze względu na jakąś swoją niezależną wolę. Żadne życie, myślące, czy niemyślące, świadome, czy nieświadome, nie stanowi tu wyjątku. Przestrzeń i czas - ta wieczność oglądana przez nas w ruchu - przemiany gwiazd i kosmicznej materii, ze swoim szczególnym, czy nieszczególnym przypadkiem - życiem - wszystko to stanowi przejaw jakiegoś koniecznego kosmicznego rytmu.
Z drugiej strony, przeciwstawiam tej myśli pogląd, a raczej może wizję, wedle której rzeczywistość pozornie tylko jest mechaniczna i przyczynowa, a zatem możliwa do opisania według ludzkich kategorii. I jakiekolwiek nasze wyobrażenia na jej temat, czy na temat siebie samych, nie są w stanie dotrzeć do prawdy o niej. Wszystkie pozostają czymś w rodzaju opowieści o istnieniu. Według tego poglądu również zakładałbym pewną konieczność wszelkich zdarzeń, które nie są w żadnym stopniu zależne od nas jako istot samodzielnych, gdyż jako takie istoty nie istniejemy. Nie istnieje także wola sprawcza, która by do nas należała. Innymi słowy, wola raczej przepływa przez nas i powoduje nami, będąc siłą, która nas unosi jak rzeka, siłą napędową opowieści istnienia. Jesteśmy więc postaciami ze snu śnionego przez nie wiedzieć kogo, być może przez nikogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz